Patrzyć oczyma Chrystusa

Życie to w przeważającej mierze drobiazgi.

Reklama

Dlaczego ludzie porzucają religijne praktyki?  Dlaczego nie wierzą? To pytanie jak bumerang wraca do mnie zarówno w rozmowach z ludźmi wierzącymi jak i w mediach, także społecznościowych. Jedni winią zachodzące w świecie procesy, inni biją się w piersi… swoich współbraci. No bo nie własne. „My, katolicy” zbyt często brzmi jak „a nie mówiłem od dawna”? W każdym razie dla tych drugich wina leży po stronie samych wierzących. A mnie ciągle się wydaje że powinniśmy dostrzec, co na temat powodów niewiary mówił sam Jezus. Najwyraźniej oczywiście w przypowieści o siewcy. Tej, w której ziarno słowa, prócz ziemi żyznej, pada na drogę, między ciernie  czy na glebę skalistą. Czyż nie jest to obraz świetnie pasujący i do naszych czasów?

Bóg nie jest mi do niczego potrzebny – uważa dziś wielu. Czemu miałbym oddawać Mu cześć, czemu miałbym się przejmować stawianymi przezeń wymaganiami moralnymi? To są dziś właśnie ci, którzy są jak droga. Ziarno Bożego słowa, owszem, wpada ich w serce, ale – jak mówił Jezus – szybko przychodzi Zły i porywa to, co zasiano. Nic z tego ziarna nawet nie wykiełkuje, o   jakichś dobrych owocach już nie mówiąc. I co poradzić na takie odporne na ziarno słowa  serca? Nie pozostaje nic innego, jak je zaorać, oczyścić z kamieni, użyźnić… Tak naprawdę ci ludzie powinni usłyszeć – mniejsza czy od samego Boga (bezpośrednie działanie łaski) czy od nas, chrześcijan – że On jednak jest człowiekowi potrzebny; że w nikim innym nie ma zbawienia i życia wiecznego, jak tylko w Jezusie Chrystusie. Nie ma sensu im mówić, że powinni kochać, bo  dla nich nic to nie znaczy. Jeszcze gorzej, gdy słyszą, że to my, wierzący, ich powinniśmy kochać – słuchać, rozumieć itd., a ta miłość skruszy ich serce. Nie, nie skruszy. Na pewno nie taka, która jest elementem strategii prozelityzmu. Ale i tak dopóki im ta wiara do niczego nie jest potrzebna – na pewno jej nie przyjmą. Muszą odkryć, że jednak jest. Muszą zderzyć się z oczywistością, jaką jest przemijanie, śmierć. Bez tego można siać nie wiadomo ile – żadnego efektu nie będzie

A ci posiani między ciernie? Tłumaczył Jezus, że to ci, w których troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszyły słowo tak, że nie przyniosło owocu. Zwyczajnie  mieli niby ważniejsze sprawy na głowie. Spójrzmy na pokusy, jakie przynosi dziś świat: potrzeba sukcesu, władzy, sławy, bogactwa, „bycia trendy”… Myślę, że dość często tą doczesną troską jest też potrzeba bycia we własnych oczach kimś mądrym i dobrym. Tak, ciągle zapominamy o czymś, co wiedział już autor biblijnej opowieści o grzechu pierwszych rodziców: że to właśnie grzech - nie bliźniego, ale własny – sprawia, iż człowiek odwraca się od Boga, chowa się przed Nim, zaczyna przed Nim uciekać. Pretekst do takiego zachowania, podobnie jak w tamtej opowieści, oczywiście też się znajdzie. Ot, że ten ksiądz to, a inny tamto... Uczciwie szukając powodów niewiary i sposobu dotarcia do tych, którzy odrzucają Chrystusa tych problemów nie wolno nie zauważać.

W końcu są w przypowieści Jezusa i ci którzy są jak gleba skalista: ziarno słowa szybko na niej kiełkuje, ale nie mając korzenia, gdy jakieś słońce przypiecze, szybko usycha. Co jest dziś tym wypalającym życie Boże w człowieku słońcem? Jezus mówił o ucisku i prześladowaniu z powodu wiary. W naszym kręgu kulturowym będą to dziś raczej szyderstwa, kpiny, uznanie za kogoś, komu wiara zastąpiła rozum. Ale też – koniecznie to zauważmy – za tego, który jest współwinny grzechom seksualnego wykorzystywania małoletnich, śmierci kobiet w ciąży itd. itp. Iluż właśnie z tego powodu uschło?

Jesteśmy chrześcijanami. Odpowiedzi, jakie na pytania o wiarę próbuje dawać  socjologia owszem, są ważne. Ale próbujmy na to zjawisko patrzyć w pierwszym rzędzie oczyma wiary; w świetle tego, czego uczył nasz Mistrz…

Wydaje mi się, że to ważne: patrzyć na świat przez pryzmat nauki Jezusa, patrzyć niejako Jego oczyma. Niestety… przepraszam, że to piszę … ale zbyt często widzę, jak wypływające z ducha wiary wielkie deklaracje rozmijają się z tym, co człowiek sobą prezentuje na co dzień. W drobiazgach, ale to one, nie jakieś wielkie akcje świadczą, jacy z nas chrześcijanie. Ot, takie spóźnianie się: czy nie jest wyrazem braku szacunku dla tych, którzy muszą czekać? Albo śmiecenie, czy pozostawianie po sobie bałaganu: czemu sprzątnąć ma „ktoś”? Albo gdy ważne dla innych decyzje podejmuje się bez konsultacji z nimi… Co w takim kontekście znaczą wielkie słowa o miłości bliźniego  potrzebie zauważenia człowieka i inne, temu podobne deklaracje?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama