Zofia i Andrzej Małkowscy dziś nie mieliby najmniejszej szansy, by zorganizować obóz w takiej formie i kształcie, jaki miał u początków skautingu.
Opublikowany dziś artykuł o przyczynach pogarszającego się zdrowia psychicznego u dzieci potwierdza jedynie to, co w ostatnich latach można było zaobserwować. Podobnych, jak opisane, badań, prawdopodobnie jest więcej. Zainteresowanie tematem jest zrozumiałe. Rośnie pokolenie niedojrzałe.
Skalę problemu pierwszy raz uświadomiłem sobie, gdy znajomy zaproponował przyjazd grupy uczniów pierwszej klasy gimnazjum na spotkanie integracyjne. Miało być między innymi ognisko. Znalazłem odpowiednie miejsce, zawiadomiłem leśniczego. Ale drewna nie przygotowałem. Skoro integracja niech idą w las, naznoszą chrustu, porąbią, ułożą. Pomysł wydawać by się mogło prosty, ale – jak się okazało – trudniej było z wykonaniem. Raz, strach przed wejściem do lasu (Boże, przecież tam są kleszcze i wilki!); dwa, żaden chłopak nie potrafił posługiwać się siekierą. O tym jak ułożyć ognisko, by zapaliło się od jednej zapałki, nie wspomnę. No tak, pomyślałem, w domu kuchenka gazowa, a siekiery brać do ręki nie wolno, bo sobie dzieciak krzywdę zrobi…
Siekierę nauczyłem się brać do ręki mając chyba dziesięć lat. Wtedy dowiedziałem się, że do moich obowiązków domowych należy narąbanie i przyniesienie każdego dnia do kuchni drewna. Ojciec pokazał raz…
Raz było jego metodą wychowawczą. Gdy byłem szczęśliwym posiadaczem drugiego już roweru, tak zwanej młodzieżówki, kiedyś trzeba było dokonać naprawy. Poszliśmy do sklepu po części, później ojciec rozkręcił koło i powiedział, bym uważnie śledził kolejne czynności. Zapamiętałeś? Tak. Dwa ruchy kluczem, mechanizm rozleciał się na drobne części, a ojciec… To sobie teraz złóż, mruknął pod nosem i poszedł do domu.
Samodzielność. W szóstej klasie wyprawiono mnie do Warszawy. Gdy liniowy „ogórek” odpalił silnik ojciec otworzył drzwi i rzucił: zapomniałem powiedzieć, nikt po ciebie nie wyjdzie na dworzec; pamiętasz jakim tramwajem masz dojechać? Pamiętam, jedenastka, wysiąść przy cerkwi na Woli. Byłem dumny i przygotowałem słodką zemstę. Wybrałem się do Teatru Wielkiego. Ledwie mi głowa sięgnęła kasy biletowej. Pani pytała na kiedy i jaką sztukę chcę bilet. Nie wiem, chcę do teatru… Sztuka, konkretnie opera, dla dziecka nie była. Siedzące obok małżeństwo, widząc, że nie za bardzo wiem o co chodzi, podpowiedziało, bym w przerwie kupił program z omówieniem treści poszczególnych części. Do dziś folder leży gdzieś w domowym archiwum. Chcecie wiedzieć co to było? "Diabły z Loudun" Pendereckiego. Podobno, o tym dowiedziałem się później, opera, która wywołała międzynarodowy skandal. Mniejsza o to. Gdy wróciłem do domu w drzwiach krzyknąłem: a ja byłem w teatrze… Ojciec był dumny.
Ale do samodzielności przygotowywał mnie wcześniej. Pojechaliśmy do lasu po maliny. Na Dziadowo. Gdy mieliśmy wracać, rzucił: prowadź, synuś, do domu. Słowem się nie odezwał. Na pytanie w prawo czy w lewo, niezmiennie odpowiadał nie wiem. Ostatecznie trafiliśmy. Po tym sprawdzianie orientacji w terenie już wiedział, że mogę poruszać się samodzielnie.
Z czego skrzętnie, po raz kolejny, skorzystałem po siódmej klasie. Pierwszy samodzielny wyjazd w góry. Żadne tam kolonie. Gdzie wy jedziecie, pytała matka. Nie wiem, gdzieś w okolice Szczawnicy. Jakoś moją niewiedzą nikt specjalnie w domu się nie przejął. Gdy nadszedł dzień wyjazdu, rodzicielka osobista postanowiła odprowadzić synalka na dworzec. Matka, nie rób mi wstydu… Dobrze chłopak gada, rzucił ojciec. Piękne to były wakacje, obfitujące w różne przeżycia. Do dziś z sentymentem wędruję Homolami na Wysoką i dalej, przez Durbaszkę, do Szczawnicy. Mój górski pierwszy raz…
Matka, nie rób mi wstydu. Tym razem, po latach, w Kluszkowcach. Telefon jednego z uczestników wypadu na narty dzwonił co kilka minut, a ten za każdym razem słyszał: nic ci się nie stało, wszystko w porządku? Po którymś z kolei nie wytrzymał i padło wspomniane matka, nie rób mi wstydu…
Szkoła samodzielności, ale i odpowiedzialności. Gdy pewnego dnia zakomunikowałem ojcu, że chcę zostać ministrantem, ten nie oponował. Ale postawił trzy warunki. Primo: nie chcę słyszeć za dwa miesiące, że się znudziłeś i już nie będziesz służył. Secundo: Ja cię na ranne dyżury budził nie będę. Tertio: Nie zaniedbasz z tego powodu szkoły. I tak było za każdym razem, gdy chciałem wejść w coś nowego. A tego „nowego” przez lata przybywało. Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że była to szkoła samodyscypliny i umiejętnego organizowania czasu.
Wróćmy do Skrzynek. Wędrując przez dwadzieścia lat po okolicznych lasach nigdy nie spotkałem bawiących się w nich dzieci, czy młodych. Wyjątkiem są miesiące wakacyjne, gdy przyjeżdżają harcerze. Tym niekiedy trzeba współczuć. Byłem kiedyś świadkiem, przy okazji odwiedzin, zmagań komendanta z wizytacją SANEDPID-u. Pani domagała się stałego oświetlenia elektrycznego w namiotach zuchów. A czy pani wie – wtrąciłem się do rozmowy – że popularna eneska (namiot, w którym mieszka jeden zastęp) w przypadku zwarcia instalacji pali się siedemnaście sekund i te dzieciaki nawet nie zdążą wyjść ze śpiworów? Pani oczywiście nie miała zielonego pojęcia. Po tej wizycie już wiedziałem: Zofia i Andrzej Małkowscy dziś nie mieliby najmniejszej szansy, by zorganizować obóz w takiej formie i kształcie, jaki miał u początków skautingu.
Na szczęście nie zawsze tak jest. W ubiegłym roku przyjechali Skauci Europy. Jutro, usłyszałem od komendanta obozu, Mszy świętej nie będzie. Zastępy idą na „Explo”. Czym to pachnie? W instrukcji obsługi skautingu czytamy: „Jest to samodzielna wyprawa zastępów do okolicznych miejscowości, by poznać życie, kulturę i historię ich mieszkańców. Wyprawa jest aktywnością niemającą sobie równych. Wymusza zaradność zastępu, nasila jego samodzielność i autonomię, przyśpiesza w jego członkach poczucie odpowiedzialności za siebie nawzajem, potęguje zgranie i jedność. Zastęp, który wrócił z wyprawy „explo” jest już innym zastępem”.
Choć wydawać by się mogło, że Msza święta wpadła tu przypadkiem, nie jest ona u skautów czymś marginalnym. Na „explo” trzeba znaleźć kościół, by w niej uczestniczyć. „To wielkie szczęście i błogosławieństwo – czytamy we wspomnianej instrukcji - gdy przez cały czas trwania obozu może być obecny na nim duszpasterz, który codziennie sprawuje sakramenty”. Wynika to z „pedagogiki opartej na wartościach ewangelicznych, gdzie każdy młody człowiek jest inspirowany do pełnego rozkwitu swojej osobowości” (Św. Jan Paweł II do skautów, 1994).
Pełny rozkwit osobowości… Wróćmy do badań. Gdzieś, przed kilku tygodniami, mignęło mi opracowanie jednego z angielskich psychiatrów. Ten przyczyn pogarszającego się zdrowia psychicznego u dzieci upatruje między innymi w zaniedbaniu życia duchowego. Brak modlitwy i medytacji sprawia, że pełny rozkwit osobowości staje się niemożliwy. Bo człowiek jest jednością, całością. Gdy tymczasem wielu rodziców jest przekonanych, że życie duchowe do niczego nie jest przydatne. I przy ogromnej nadopiekuńczości tu akurat są zadziwiająco obojętni. A pewnie od tego akurat trzeba zacząć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.