Z widokiem na Gorc

Próbujemy w duszpasterstwie przecierać nowe szlaki i często nic nam z tego nie wychodzi, bo za dużo indywidualizmu, za mało działań wspólnotowych.

Reklama

Wszystko, co dobre i piękne, szybko się kończy. Choć, jak mówi szef chatki pod Bereśnikiem, na to, co dobre i piękne trzeba długo czekać. Stąd potrzeba z jednej strony cierpliwości w czekaniu, z drugiej umiejętnego wyciśnięcia wszystkiego, co się da, z darowanego czasu. Co nie zawsze jest możliwe. Miały być, jak zwykle, narty w Kluszkowcach (spokojnie, to nie lokowanie produktu; do tamtejszej stacji po prostu jestem przywiązany od lat). Wyszło jak wyszło. Czyli mały atak rwy kulszowej marzenia o nartach pogrzebał. Na szczęście, za sprawą zaprzyjaźnionego proboszcza, znalazło się dla mnie miejsce w busie i po kilku godzinach jazdy wylądowałem w pokoju z widokiem na Gorc.

Zasadniański dom ma swój urok. Kuchnia z piecem do pieczenia chleba. W pokoju to, co najbardziej potrzebne. Czyli łóżko i szafka na ubrania. Tu zasadniczo nie ogląda się telewizji. Choć w domu jest wifi. Ostatnie przypomniało mi grafikę, opublikowaną niedawno przez Giovanniego Berti, księdza głoszącego Ewangelię za pomocą komiksów. Katecheta do młodego człowieka: jak brzmiałoby twoje pierwsze pytanie, skierowanego Pana Boga w niebie. Odpowiedzi można się domyślić. O hasło do wifi! Piszę, bo tu widać różnicę pokoleń. Starsi, po trzydziestce, po powrocie z wyprawy przesiadują w kuchni (kto bywa w górach wie, czym są posiady). Młodzi w tym czasie surfują. Jedni dziwią się drugim. Na szczęście można tę barierę przełamać. W lekkim szoku było młode pokolenie widząc starego proboszcza z workiem po nawozach, wypełnionym sianem, jak z uporem, w głębokim śniegu, przeciera trasę zjazdową. Ale już następnego dnia odkryli, że taka forma spędzania czasu może dać człowiekowi więcej radości i satysfakcji, niż dialog ze smartfonem.

Pół metra (może trochę więcej) śniegu i wypełniony sianem worek. Niewiele trzeba, by cieszyć się życiem i – co najważniejsze – wyzwolić w człowieku kreatywność. Starzy pedagodzy i psychologowie mówili, że dziewczynie wystarczy lalka szmacianka, a chłopakowi zwykły kij. Uruchamiają wyobraźnię.

Zjeżdżając z górki i patrząc na młodych przypomniałem sobie refleksje pewnej misjonarki. „Gdy przyjechałam do Afryki – mówiła – zdziwiłam się, że człowiek tak niewiele potrzebuje do życia i to mu wystarcza”. Pewnie miała rację. Nuda nie rodzi się z braku. Jest niechcianym dzieckiem nadmiaru. Pisał o tym przed wiekami starotestamentalny mędrzec. „Nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewiernym, nie rzekł: A któż jest Pan?, lub z biedy nie począł kraść i imię mego Boga znieważać” (Prz 30, 8-9). Dlatego Brat Roger z Taize modlił się: „Ty, który karmisz ptaki i przyodziewasz lilie, naucz nas cieszyć się tym, co mamy i spraw, by to nam wystarczało”.

Zasadniańską tradycją jest wyprawa na Gorc. Młodzi postanowili zmierzyć się z białczańskimi termami, a ja ze śniegiem. Niestety przegrałem. Niecałe pięćset metrów w czterdzieści pięć minut. Zawróciłem. Ale żeby nie było za łatwo, inną drogą. Lekcja pokory i nie tylko. Po raz kolejny przekonałem się, że przecieranie szlaków jest działaniem zespołowym. Owszem, są – jak Marek Kamiński – herosi, indywidualnie zdobywający bieguny. Ale ci przynależą do potwierdzających regułę wyjątków. Praktycy wiedzą na czym owa sztuka polega. Pięć minut na czele i na koniec. By odpocząć. Do celu dociera się dzięki rotacji. Być może jest to także lekcja dla ludzi Kościoła. Próbujemy w duszpasterstwie przecierać nowe szlaki i często nic nam z tego nie wychodzi, bo za dużo indywidualizmu, za mało działań wspólnotowych. Tego pokornego pójścia na koniec po pięciu minutach. Nie da się być liderem non stop. Przecieranie szlaków, bardziej niż wyścigiem szczurów, jest sztafetą.

Góry, śnieg, wiatr. Jest przysłowie o ciężkim dzieciństwie. Do szkoły pod górkę, że szkoły pod wiatr. Diabeł je chyba wymyślił. Pod górkę rodzi wytrwałość. A wiatr w plecy… Ulubieńcem Kamila Stocha i całej reszty z pewnością nie jest. Jeśli daleko, po zwycięstwo, to jedynie pod wiatr. Byle nie za mocny. Bo można skończyć jak Tim Zajc w Willingen. Rekord co prawda pobił, ale niewiele brakowało, by skończyło się tragicznie. Czasem lepiej odpuści. Ostatecznie, jak mawiają niektórzy, lenistwo jest sposobem magazynowania energii. A góry i nieprzetarte szlaki poczekają.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama