Jeśli ma sens coś w Kościele zmieniać, to tylko w zgodzie z Tradycją.
„Nie może pozostać księdzem, kto dopuszcza się wykorzystywania seksualnego” – stwierdził niedawno w wywiadzie dla jednego z portugalskich mediów papież Franciszek. I trudno się z nim nie zgodzić. To dyskwalifikacja. Choć trzeba koniecznie pamiętać, że ciężar winy może być bardzo różny, a i fałszywe oskarżenia mogą się zdarzać. Niemniej nie wyobrażam sobie, by ktoś, kto dopuścił się czegoś takiego, dalej pełnił kapłańskie funkcje. Przynajmniej nie bez dłuższego okresu surowej pokuty. Jednak papieskie stwierdzenie wyzwoliło we mnie ciąg innych pytań. Ot, czy kapłanem dalej może być ktoś, kto poważnie wykroczył, czy ciągle wykracza, w innych dziedzinach prawa moralnego? Nie mam tu na myśli tylko nieczystości. Samych tylko grzechów głównych jest przecież siedem. Czy więc może być dalej kapłanem ktoś ogarnięty chciwością? Albo pychą? Tak, wiem, tu trudniej o konkret, ale...
Pojawiło się też inne, chyba ważniejsze pytanie.... Kiedy wiele lat temu usłyszałem z ust pewnego kapłana, że Kościół ciągle za bardzo jeszcze tkwi w średniowieczu nie rozumiałem, przyznaję, jak wielki jest ciężar tych słów. Skojarzenia miałem raczej z zacofaniem, z czym oczywiście się nie zgadzałem. Z czasem życie unaoczniało mi wyraźnie, o co chodzi. O „stanowość” Kościoła. Ów wywodzący się z czasów średniowiecza podział społeczeństwa na chłopów, szlachtę, mieszczan i duchowieństwo. Czas tamte stare podziały unieważnił. W Kościele, cóż, ciągle patrzymy na duchownych jako na stan właśnie. A konsekwencje tego wielorakie, niekoniecznie służące dobru Kościoła. Długo by pisać. O formacji do kapłaństwa, o przenoszeniu księży, o ich „niekoniecznie kapłańskich” funkcjach... Z perspektywy tego, co powiedział Papież istotne jest jednak co innego: że choć nie jest łatwo stać się tego stanu członkiem, to gdy już się jest doń przyjętym, nie tak łatwo zostać z niego wydalonym. Nawet jeśli okazuje się, że ten czy ów ksiądz zdecydowanie nie powinien być niczyim duszpasterzem...
Ze świeckimi takich problemów nie ma, wiadomo. Ot, usunięcie przynoszącego zgorszenie katechety to kwestia cofnięcia misji kanonicznej. Z księdzem znacznie trudniej. Dochodzenie, proces, zatroszczenie się, by miał z czego żyć... No i do tego ta obawa, że księży zabraknie. No bo jaki ten czy ów jest, taki jest, ale jest. Dopóki nie chodzi o najbardziej gorszące sprawy.... Jak tą sytuację uzdrowić?
Daleki jestem od forsowania pomysłów, by świeccy w szerszym niż dotąd zakresie mogli zastępować księży. To nie ma sensu. Po pierwsze dlatego, że już mogą robić bardzo wiele (ot, katecheza, roznoszenie Komunii chorym), a po drugie dlatego, że świeccy mają w Kościele swoje własne, bardzo ważne powołania. Szczególnie stronię od pomysłów, które domagają się dla świeckich większej władzy. Pisałem zresztą o tym chyba już parę razy. Dla mnie to ślepy zaułek reformowania Kościoła. (Polecam w tym miejscu ciekawy wywiad, jakiego udzielił KAI włoski profesor, Alberto Melloni). Wydaje mi się jednak – choć oczywiście mogę się mylić – że jak łatwiej powinno być stracić status duchownego, tak też można by szerzej otworzyć możliwość... stania się duchownym przez świeckich. Mam tu na myśli święcenia viri probati, także żonatych. Nie, nie o Polskę mi chodzi. Przynajmniej nie w tej sytuacji, jaka jest u nas obecnie. Ale jeśli z braku kapłana ktoś faktycznie przewodzi jakieś wspólnocie, ba, czasem jest nawet diakonem, to co stoi na przeszkodzie, by Kościół, po uprzednim solidnym przygotowaniu, udzielając mu święceń pozwolił mu też sprawować Eucharystię czy spowiadać? Czy sam fakt, że przewodzi, nie jest już oznaką jakiegoś Bożego powołania? Przecież powołanie to nie jest kwestia tego, co się człowiekowi wydaje, ale przede wszystkim kwestia konkretnych wyzwań, które los (opatrzność Boża) stawia przed człowiekiem, a które ów człowiek może i chce podjąć. A Eucharystia jest przecież – jak to ujęli ojcowie ostatniego soboru – źródłem i szczytem Kościoła. Bez niej trudno właściwie o Kościele mówić...
Myślę, że takie uelastycznienie kwestii kapłaństwa, poparte dobrym rozeznaniem przez konkretnego biskupa konkretnej sytuacji, mogłoby Kościołowi dobrze służyć. Znacznie lepiej niż wchodzenie świeckich w buty księży czy tworzenie jakichś struktur władzy, dzięki którym niektórzy (!) świeccy mogli by się poczuć ważniejsi od innych. To nie ma sensu. Przewodzenie, władza w Kościele – przypomnijmy – ma być służbą. I w tym duchu, służby ludowi Bożemu, a nie jako na docenienie kogoś czy zaszczycenie go, trzeba na sprawę patrzyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.