Typując nie mam wątpliwości. Wiem sam, co w tym roku absorbowało mnie najbardziej.
Ostatni dzień starego, 2021 roku. Epidemii w Polsce dzień 668. Przypomnienie najważniejszych spraw i podsumowania? Nie bardzo je lubię. Bo kojarzą mi się z odkładaniem spraw ad acta, a przecież, choć niewątpliwie są takie, o których można zapomnieć, wiele będzie miało jeszcze ważne konsekwencje w przyszłości. Z powodu konieczności sensownej oceny tego, co tu i teraz nie da się ich odłożyć na półkę zapomnienia. No to może jakiś prognostyk na przyszłość? Nie czuję się najlepiej w roli wróża. Zwłaszcza gdy czytam takie teksty po latach i widzę, jak publicyści trafiali kulą w płot. Jest jednak coś, na co bardzo chciałbym w ten ostatni dzień starego roku zwrócić uwagę. Co jest przeszłością, teraźniejszością, i będzie jeszcze także naszą przyszłością. Myślę o cały czas trwającej pandemii.
Trwa od dwudziestu jeden miesięcy. Śmiało można już dziś napisać, że głęboko mylili się ci, którzy wiosną 2020 roku myśleli, że za parę miesięcy albo rok się skończy. Patrzę na nią przede wszystkim jako źródło wielu ludzkich łez. Oficjalne statystyki mówią o blisko 100 tysiącach zmarłych, ale do tego doliczyć trzeba jeszcze tych wszystkich, po których śmierć przyszła wcześniej, bo wskutek okołopandemicznych zawirowań, z innymi chorobami nie trafili dość szybko pod lekarską opiekę. Tak, zdecydowania więcej niż w poprzednich latach wokół nas śmierci. I mam wrażenie, że już do tego przywykliśmy. O ile wcześniej śmierć, zwłaszcza nagła, budziła jednak emocje, teraz coraz częściej przyjmujemy takie wiadomości... może nie tyle z obojętnością, co z rezygnacją. Tak to już jest, niewiele możemy poradzić.
Pandemia, jak każda trudna sytuacja, stała się też okazją do uwydatnienia, co w człowieku siedzi. Myślę o tych wszystkich, którzy pomagają. Nie tylko służbie zdrowia, ale i krewnych, znajomych czy sąsiadach, którzy przebywającym w izolacji czy na kwarantannie przynoszą potrzebne im artykuły. Myślę jednak, że koronawirus bezlitośnie obnażył też słabości naszych charakterów. Jednych sparaliżował potężnym lękiem, jakby śmierć nie mogła przyjść z wielu różnych powodów. U innych z kolei unaocznił, że są kompletnie nieczuli na to, co przeżywają bliźni, gdy lekceważyli podstawowe nawet zasady bezpieczeństwa (np. maseczki w sklepach) potęgując lęk tych przestraszonych. Osobnym rozdziałem jest tu kwestia podejścia do szczepień. Część przedstawiła się nam jako osoby nieufne, wszędzie wietrzące spiski, skłonne wierzyć najbardziej absurdalnym nawet teoriom, byle przedstawiały kogoś jako żądnego władzy i pieniędzy krwiopijcę. Inni z kolei pokazali jak są naiwni i jak łatwo nimi manipulować przedstawiając odpowiednio przygotowane statystyki i powołując się na naukowość. I jedni i drudzy pokazali zaś, jak bardzo żądni są narzucania wszystkim innym swoich jedynie słusznych poglądów. Czy uważali się wcześniej za liberałów czy socjalistów, okazali się przede wszystkim wyznawcami zamordyzmu.
Dla mnie, jako dla człowieka wierzącego w Boga i Jego Syna, Jezusa Chrystusa, najważniejsze jednak wydaje się, że pandemia bezlitośnie obnażyła i pewnie obnażać będzie coraz bardziej bezsilność człowieka wobec sił przyrody, chorób, czy śmierci. Proszę zwrócić uwagę: wiosną zeszłego roku, gdy roku, gdy rozpoczęły się masowe szczepienie, trąbiono, że zwyciężamy, że ostatnia prosta itd. I latem tak to się mogło wydawać. Ale jesienią przyszła Delta. Z początku gadanie, że to pandemia niezaszczepionych. Że 98 umierających to niezaszczepieni (przy odpowiednio dobranej próbie – wszyscy zmarli od początku szczepień – faktycznie tak było). Dziś okazuje się, dość regularnie, że to koło 75 procent. Czyli że zaszczepienie coś, owszem, daje, ale daleko mniej, niż oczekiwaliśmy. Panicznie zaczęliśmy szukać ratunku w trzeciej dawce szczepionki. A teraz, w obliczu Omikronu, pierwsze badania zdają się wskazywać, że zarówno zaszczepienie jak i przechorowanie mogą wiele nie dać. No, chyba że organizm odpowie inaczej niż stawianymi dotąd na świeczniku przeciwciałami...
Bezradni jesteśmy, prawda? Wydawało się wielu, że Bóg do niczego nie jest nam potrzebny, bo świetnie radzimy sobie sami. Najbardziej bolesne, że w pandemii pobożność wielu nie tylko nie wzrosła, ale wręcz zmalała. A teraz widać jak niewiele od człowieka zależy. Jak kolejne warianty koronowirusa omijają „szczepionkowe zabezpieczenie”, a przecież po tym mogą przyjść kolejne i kolejne... A poza tym wirusem jeszcze sporo innych, do tego bakterii... O innych zagrożeniach już nawet nie mówiąc. Tak, bardzo potrzebujemy Bożej pomocy. Ale sam widzę, choć codziennie o nią Boga proszę, że jako społeczeństwa nie dojrzeliśmy jeszcze do jej przyjęcia...
W obliczu tego i paru innych pojawiających się nad życiem nas wszystkich zagrożeń życzę wszystkim odkrycia, że kiedy człowiek jest bezradny, można jeszcze prosić o pomoc Boga. Raczej jednak nie łudzę się, że w przewidywalnym czasie to życzenie się spełni. Cóż, nam, wierzącym, pozostaje pełnić tę naszą kapłańską misję, modląc się za ten niemądry świat; być w ten sposób pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Choć owi ludzie, po ludzku patrząc, nie bardzo na tę Boża pomoc zasługują...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.