Nie wystarczy troska o, tu trzeba potrzebującego ugościć we własnym sercu.
Nawet pobieżne przelecenie wzrokiem czy wysłuchanie wiadomości może człowieka wpędzić w odrętwienie. Oczywiście możemy psioczyć na media (że zatracają proporcje) czy czytelników/słuchaczy (że łakną sensacji i zło lepiej się sprzedaje), jednak fakt pozostaje faktem: cierpienie, wyzysk, krzywda, nieustający pochód tego, co dla człowieka niszczące i złe jest na wyciagnięcie ręki, dokonuje się na naszych oczach. Nawet gdybyśmy zamiast na złu spróbowali skupić się na cennych inicjatywach, w których możemy uczestniczyć, nie da się przeoczyć faktu, że dotyczą najczęściej zaradzenia czyjemuś nieszczęściu. Być może należymy zresztą do tych ponad miarę wrażliwych, którzy potrafią wpędzić się niemal w poczucie winy, bo poświęcili czas temu, a nie tamtemu czy wpłacili na konto Iksa, a nie Igreka.
Ta wszechobecność zła paradoksalnie może znieczulać. Dajemy dziesięcinę, staramy się o poprawność relacji, można na nas liczyć w potrzebie (może nie w każdej, ale przecież można) – i stopniowo wszystko, co widzimy i słyszymy, zdaje się dotyczyć innych, nie nas samych. A przecież uczynki miłosierdzia co do duszy i ciała są tak porażające właśnie dlatego, że przekraczają granice dobrego wychowania. Uczy tego Ewangelia („Cokolwiek uczyniliście…”), uczy tego tradycja Kościoła (choćby przez związanie jałmużny z postem). Tu już nie wystarczy troska o, tu trzeba potrzebującego ugościć we własnym sercu, własnym kosztem.
Nieszczęśnicy! Pogrążeni w swoich sprawach nie dostrzegamy, jak cienka jest granica między niepokojem o jutro a chwilą, w której strach przybiera realny kształt, między ograniczonymi możliwościami a niemożnością osiągnięcia, między dolegliwościami a chorobą. Czasem przez cudze działanie, czasem przez swoje własne wybory, innym razem z powodu rzeczy, na które osobistego wpływu nie mamy. Niezależnie od powodów: przekroczenie tej granicy sprawia, że już nie gości w naszym sercu ta spokojna pewność sytych, że Bóg pomaga wyznawcom, błogosławi wiernym, nie porzuca opuszczonych.
Tak, nie gości – bo to nigdy nie była pewność sytych. To jest nadzieja głodnych, radość tych, którym odebrano, opoka chwiejnych. Kto nie przeżył na własnej skórze – nie zrozumie. Na szczęście – takich ludzi nie ma.
Niech więc będą pochwalone głód, pragnienie, ciemności, bo pozwalają doświadczyć tęsknoty za Tym, który jest Pokarmem, Źródłem, Światłem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.