Nie tylko przeładowany terminarz kusi nas do pracy na okrągło, czasami sprawia to też fakt, że wszystko idzie gładko.
Zaczynanie jest trudne, ale podobnie ma się sprawa z kończeniem. Przede wszystkim jest to prawdziwe w sensie chronologicznym. Szczególnie gdy ponosisz dodatkową odpowiedzialność i masz wiele spraw na głowie, naturalna wydaje się skłonność do pracy bez robienia przerw. Może się to wydawać nieodpowiedzialne, jednak tak nie jest. Nieustanna praca to prawie synonim „popełniania błędów”. Ponadto, człowiek nie powinien rezygnować z chwili odpoczynku i rekreacji, które są potrzebne, aby pozostać świeżym i czynnym.
Nie tylko przeładowany terminarz kusi nas do pracy na okrągło, czasami sprawia to też fakt, że wszystko idzie gładko. Powodem irytacji, narzekania (tym razem innego rodzaju) i szemrania jest „dzwonek”, który oznajmia czas na popołudniowy spacer czy na piękną muzykę wieczorem. Służące dobru zajęcie też należy przerwać we właściwym czasie. Doświadczeni pisarze i kompozytorzy wiedzą, że powinni przerwać wtedy, kiedy czują, że mogliby jeszcze długo pracować, a nie wtedy, kiedy są zmęczeni i wyczerpani.
Przerywanie pracy jest również trudne z psychologicznego punktu widzenia. Ktoś może zewnętrznie zgodzić się na wezwanie dzwonka i odłożyć pracę ze względu na porę rekreacji, ale wewnętrznie jest szalenie zajęty. Mam na myśli, że wlokące się długo zebranie kończy się, ale po powrocie do domu nadal cię to męczy. Jedziesz do domu, zrzędząc na głupotę innych i swoją własną. To jest potrójny zund [grzech], jak mówią w prowincji Brabancji. Po pierwsze chodzi o to, że zebranie skończyło się i nie masz już w żaden sposób wpływu na jego efekt; nie da się odwołać złych posunięć ani wypowiedzieć błyskotliwych refleksji. Po drugie takie przetrawianie dąsów, szemranie i powracanie do dawnych planów szkodzi duszy. Działa ono jak trucizna, i zrzędzenie, którego nikt nie słucha, może trawić cię wewnętrznie. Po trzecie jesteś zamknięty na to, co ma ci do powiedzenia otoczenie, co pozwoliłoby ci na złapanie oddechu.
Benedyktyńskie przestawanie, w takiej sytuacji, oznacza świadome wyrażenie zgody na teraz: teraz podróżuję, jadę poprzez piękny krajobraz. Oczywiście, nawet przy takim nastawieniu, myśli, urywki rozmowy, poirytowanie mogą się pojawiać, ale przy pewnym doświadczeniu pozwalamy im przelatywać, nie zatrzymując się na nich (szemranie może stać się prawdziwym bagnem), świadomie kierując uwagę ku czemuś pozytywnemu: na krajobraz, panoramę zbliżającego się miasta, kilka linijek poematu, jakie ci się kojarzą z oglądanym widokiem, śpiew ptaków, które starasz się rozpoznać. Takie podejście przynosi potrójną korzyść: jedziesz przez całkiem inny świat, do domu przywozisz odświeżony umysł (co dla rodziny jest przyjemniejsze od słuchania zrzędzenia), a w następnej rozmowie jest mniej uszczypliwości. Przez takie upadanie i powstawanie, ale również dzięki wytrwałości w takim postępowaniu (stabilitas), kształtujemy zdrowe przyzwyczajenie. Najpierw dobre spotkanie, potem przekręcamy gałkę i jazda do domu. Można takie postępowanie uważać za proste i naiwne, jak zwykle, ale kiedy jest trudne (jeśli się uda) przynosi zdrowy efekt.
Podany przykład zaczynał się od porzucenia czegoś negatywnego. Jak powiedziałem wcześniej: sprawy pozytywne też muszą mieć koniec, kiedy nadejdzie czas po temu. Nie tylko dlatego, że lepiej odłożyć pracę w dobrym samopoczuciu niż czuć się wyciśniętym do ostatka, lub przerwać miłą rozmowę podczas rekreacji w odpowiednim momencie (zanim stanie się jałowa). Najważniejszym powodem przerwania czegoś we właściwy sposób jest rozpoczęcie czegoś innego z dobrym nastawieniem. Sztuka zaczynania i sztuka kończenia są współzależne.
Fragment książki "Reguła św. Benedykta dla początkujących"
Wil Derkse, oblat benedyktyński opactwa św. Willibrorda w Doetinchem w Holandii, jest dyrektorem i profesorem Fundacji Radboud Uniwersytetu Eindhoven. Był członkiem zarządu European Society for the Study of Science and Theology (ESSSAT), którego konferencje odbywają się co dwa lata. W 1996 roku konferencja miała miejsce w Krakowie i przy tej okazji Wil Derkse odwiedził nasze miasto. Jest zaprzyjaźniony z księdzem profesorem Michałem Hellerem, tegorocznym laureatem nagrody Tempeltona.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).