Stan ludzkości i stan Kościoła jest taki, jaki jest stan miłości jego członków.
Co to jest dyskomfort? To jest to, co czujesz, gdy stoisz w kolejce do bramy królestwa niebieskiego, a przed tobą stoi Matka Teresa. Nachyla się do okienka i słyszy: „Mogłaś się bardziej postarać”.
Tak, to byłby dyskomfort. Ale Bóg nie wymaga od innych bycia Matką Teresą. Wymaga bycia sobą. A sobą człowiek jest wtedy, gdy kocha.
Klucz i wytrych
Mężczyzna w średnim wieku, który niedawno przeżył nawrócenie, opowiadał: „Nagle wszystko stało się inne. Nawet miłość. Gdy w środku nocy gorączkująca żona poprosiła o wodę, wstałem z radością i czułem, że mogąc jej usłużyć, to ja dostępuję przywileju. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie przeżyłem”.
Miłość, miłość, miłość. Słowo klucz i słowo wytrych. Jedni ją robią, inni uprawiają. Przeciętny człowiek, zapytany o to, co to jest miłość, odpowiada: „uczucie”. Najczęstsze pierwsze skojarzenie: serduszka, pocałunki, ściskające się pary... Drugie skojarzenie: matka i dziecko. Tak rozumiana miłość jest pojęciem wszystkim znanym i dla każdego oczywistym. Każdy ją w jakimś stopniu praktykuje. A jednak, dziwna rzecz, w Ewangelii z tej niedzieli Jezus mówi: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13,34).
Skoro to przykazanie nowe, to znaczy, że nie chodzi o to, co „zawsze było”, o to, co jest oczywiste i co „wszyscy” robią, nazywając to miłością. To musi być coś wyraźnie i radykalnie większego od tego, co potocznie określa się jako miłość. I, co więcej, musi to być powszechnie zauważalne. Nie da się inaczej, skoro dalej Jezus mówi: „Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”. Uczniowie Chrystusa muszą się od innych ludzi odróżniać właśnie miłością. Jak podaje wczesnochrześcijański pisarz Tertulian, poganie nawracali się, wskazując na chrześcijan: „Patrzcie, jak oni się miłują”. Można było na to patrzeć, dało się to zauważyć.
Tak było. A czy tak jest? Czy chrześcijanie pamiętają jeszcze o miłości?
Jak rodzina
Wtorkowy wieczór. W kościele zbierają się członkowie wspólnoty ewangelizacyjnej. Jest konferencja, potem modlitwa przed Najświętszym Sakramentem. Są też osoby nowe. Po spotkaniu jedna z nich, trzydziestoletnia Dominika, mówi z podziwem: „Jak wy się do siebie miło odnosicie! Widać po was, że nie jesteście sobie obojętni, choć jest was tak dużo!”.
Przyłączyła się. Nie ona jedna. To jakoś tak działa. Dotyczy praktycznie wszystkich środowisk chrześcijańskich – ludzie garną się tam, gdzie wyczuwalna jest szczera miłość. W takim klimacie i oni rozkwitają. Pytanie, czy takie doświadczenie miłości we wspólnocie ma przeniesienie na codzienność. Do odpowiedzi na nie został zmuszony Czesiek, mężczyzna około pięćdziesiątki. – Tato, czemu ty dla nas w domu nie jesteś taki miły jak dla tamtych ludzi na spotkaniach? – zagadnęła go kiedyś córka. Poruszyło go to mocno i dało do myślenia. I skłoniło do modlitwy. Zaczął prosić Boga o miłość. Od tamtej pory wiele się u niego w domu zmieniło na lepsze. Kiedyś stwierdził: „Teraz już wiem, o co chodziło: wspólnota stała się dla mnie rodziną, żeby rodzina stała się dla mnie wspólnotą”.
Daję, nie abyś dał
Miłość chrześcijańska nie przychodzi znikąd. Święty Paweł wymienia ją wśród owoców Ducha. Nie jest nią to, co wynika z naturalnych ludzkich zachowań, gdy kocha się swoich, zwłaszcza gdy nie sprawiają kłopotów. „Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?” – pyta Jezus.
„Celnicy” i „poganie”, czyli tzw. normalni ludzie, działają według schematu akcja–reakcja. Ty mi wyświadczasz przysługę, ja ci wyświadczam przysługę. „Daję, abyś dał” – ta sformułowana jeszcze w starożytnym Rzymie zasada wzajemności do dziś obowiązuje w kodeksach prawa. Ale nie w prawie miłości, wynikającym z Ewangelii. Uczniów Jezusa obowiązuje coś większego, i nie jest to zaledwie propozycja. Jezus sam zapowiada: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 5,20). W innym miejscu daje konkretne przykłady, jak nasza miłość ma wyglądać: „Kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych” (Łk 14,13-14). W logice Ewangelii wręcz chodzi o to, żeby w naszych relacjach z bliźnimi wychodzić daleko poza zasadę wzajemności. Co ciekawe, postępując w ten sposób, „będziesz szczęśliwy” już tu, zanim jeszcze „odpłatę otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych”.
Rzeczywiście tak jest. Czyny bezinteresownej miłości uwalniają serce i skutkują radością, a czasem nawet przynoszą inne nieoczekiwane owoce. Przekonał się o tym kilka lat temu Bartosz, przedsiębiorca spod Rybnika. Rozkręcał dopiero interes, gdy okazało się, że jest chory na stwardnienie rozsiane. Policzył środki – za mało na leczenie eksperymentalne. Pomyślał więc, że skoro tak, to te pieniądze przydadzą się komu innemu. Zaniósł je wikaremu ze swojej parafii i prosił, żeby rozdysponował je tak, jak uzna za właściwe. Za dwa tygodnie ksiądz spotkał Bartosza i powiedział mu, że modlą się za niego zakonnice z klasztoru kontemplacyjnego. Po pewnym czasie Bartosz zauważył ze zdziwieniem, że zaczyna ustępować drętwienie w ręce i znikają inne objawy choroby. Badanie lekarskie wykazało, że nie ma żadnych śladów choroby.
Obojętność
Czy to przypadek, że Bóg dał nam na te czasy papieża, który tak mocno podkreśla troskę o ubogich i odrzuconych? Scena sądu ostatecznego pokazuje, że od tego będzie zależało zbawienie: od stosunku do potrzebujących, do naszych wszelkiego rodzaju „ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych”. Do „braci najmniejszych” Jezusa, często nawet dosłownie najmniejszych, bo jeszcze nie narodzonych. Obok formalnej troski o niepełnosprawnych, dla których robi się podjazdy w budynkach i trapy w autobusach, rozrasta się kultura odrzucenia ludzi niewygodnych i „niepotrzebnych”. Aborcja i eutanazja to dwa wykwity tego samego moralnego nowotworu, który dałoby się sprowadzić do nazwy „egoizm”. To jest prawdziwy wróg i zabójca miłości. „Nie da się kogoś kochać i jednocześnie myśleć tylko o sobie” – napisał ktoś w sieci. Coś w tym jest. Koncentracja na sobie, parcie na własne „prawo do szczęścia”, sprawia, że ludzie, przekonani o swojej dobroci, depczą innych, nawet tego nie zauważając. Stąd zdziwienie tych po lewej stronie: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?”.
– Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść. Jej przeciwieństwem jest obojętność, najgorszy stan, jaki jest możliwy – mówił papieski jałmużnik kard. Konrad Krajewski.
Rzeczywiście – potępieńcy w obrazie sądu to nie ludzie, którzy obdarli kogoś z ubrań, nie ci, którzy zabrali bliźniemu jedzenie i wtrącili go do więzienia albo pozbawili go zdrowia. Oni po prostu byli obojętni – nie zareagowali na potrzeby innych ludzi. Minęli się z Jezusem, który na nich czekał w potrzebujących.
Zastanawiające w tym kontekście słowa czytamy u św. Pawła: „Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili” (Ef 2,10).
Dobre czyny z góry przygotowane po to, żeby je pełnić… Zatem cała rzecz polega na zauważeniu ich i zrealizowaniu. Te czyny leżą na ulicy, a nawet w każdym domu. Mistrzynią w wynajdywaniu okazji do miłości była św. Teresa od Dzieciątka Jezus. „Miłość doskonała polega na znoszeniu wad innych, na niedziwieniu się ich słabościom, na zrozumieniu, że ta królowa cnót nie powinna pozostawać zamknięta na dnie serca” – zapisała kiedyś karmelitanka. Jej heroizmem było na przykład dobrowolne prowadzenie do refektarza wiekowej siostry, postrachu klasztoru z powodu jej zrzędliwości, i obdarzanie jej promiennym uśmiechem. „Nie do uwierzenia, ile mnie kosztowało ruszyć się z miejsca, zwłaszcza na początku, jednak czyniłam to natychmiast, po czym rozpoczynała się cała ceremonia” – pisała do przełożonej. „Był to drobiazg, mimo to nasz Ojciec, który widzi w skrytości, który bardziej zwraca uwagę na intencję niż na wielkość uczynku, nagrodził mnie już tutaj, nie czekając na życie przyszłe” – zauważyła później. Nagrodą było szczęście „przerastające wszystkie ziemskie radości”. „Nie oddałabym dziesięciu minut pełnienia mego pokornego uczynku miłości za tysiąc lat radowania się ziemskimi uciechami” – stwierdziła.
Miłość jest wieczna
– Powszechnie mówi się, że czas to pieniądz. A ja wam powiem: czas to miłość! – wołał kard. Wyszyński ze szczytu Jasnej Góry. Czas, który przecieka przez palce, często trwoniony na rzeczy marne i chwilowe, jest kapitałem przeznaczonym na miłość. Nikt nie pojmie, jaki to kapitał, jeśli sam nie doświadczy miłości Boga. Najprostszą drogą do tego doświadczenia jest okazanie mu szczerej miłości. Dobre czyny, które Bóg przygotował, żebym je zauważył i spełnił, do tego właśnie prowadzą: aby ludzie „widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,16).
Znamienne: gdy miłość jest prawdziwa, a nie na pokaz, prowadzi nie do chwały własnej, lecz Bożej. W istocie więc chodzi zawsze o miłość. To ona jest atmosferą, którą oddycha się w niebie. Podobna myśl olśniła kiedyś św. Teresę z Lisieux. Ta młoda dziewczyna, doktor Kościoła, napisała wtedy jeden z najważniejszych swoich tekstów: „Zrozumiałam, że jedynie Miłość pobudza członki Kościoła do działania i gdyby przypadkiem zabrakło Miłości, Apostołowie przestaliby głosić Ewangelię, Męczennicy nie chcieliby przelewać swojej krwi. Zrozumiałam, że Miłość zamyka w sobie wszystkie powołania, że Miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejsca. Jednym słowem, jest wieczna!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.