O celebrowaniu piękna, ewangelizacji przez astronomię i napięciu między „dwoma słońcami” mówi o. Jan Konior, jezuita pracujący obecnie we Wrocławiu, znawca kultur Dalekiego Wschodu.
Agata Combik: Jak to się stało, że Ojciec – człowiek pochodzący z Leśnej k. Żywca – podążył we „wschodnią” stronę?
O. Jan Konior SJ: Jak mówi chińskie przysłowie, każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. W 15. roku życia rozpocząłem, nakłaniany przez kolegów, ćwiczenie japońskiej sztuki walki karate kyokushinkai – mając na względzie gimnastykę, ćwiczenie siły woli, charakteru. Wybrałem sobie wtedy cztery najważniejsze motta życiowe: modlitwa, nauka, życie towarzyskie (później wspólnotowe), sport. Do dziś staram się je realizować. Zawsze marzyłem o poznaniu kultur azjatyckich. Są pod wieloma względami fascynujące. My, Europejczycy, mówimy to, co myślimy. Ludzie Wschodu mówią to, co widzą. Ich myślenie kształtowane jest przez obraz. Z tym wiąże się także, bardzo ceniona, sztuka kaligrafii. Uważają, że poprzez kaligrafię „uprawianą” bez pośpiechu i z uważnością można skutecznie kształtować swój charakter.
Czy wybór zakonu jezuitów był związany z jego działalnością na Dalekim Wschodzie?
Nie. Mam wielkie nabożeństwo do Maryi Niepokalanej, jestem przekonany, że w dużym stopniu Jej zawdzięczam swoje powołanie. Kiedyś, podczas pielgrzymki z Warszawy na Jasną Górę, usłyszałem głos: „Czy ty nie chciałbyś zostać kapłanem?”. Poszedłem za tym wezwaniem. Natomiast już będąc jezuitą, cały czas interesowałem się Wschodem. Poznałem takich misjonarzy, jak o. Matteo Ricci SJ (zm. 1610 r.), kandydat na ołtarze, Adam Schall von Bell z Kolonii, Michał Boym ze Lwowa i wielu innych. Niezwykłymi postaciami są męczennicy japońscy z XVII w., także polski jezuita o. Wojciech Męciński, zmarły 23 marca 1643 r. w Nagasaki (gdzie po latach działał św. Maksymilian M. Kolbe). W zakonie uczyłem się między innymi języka japońskiego, języka samurajów. Poznawałem mądrość Wschodu – zawartą także w licznych przysłowiach, choćby w tym wyjaśniającym samurajską taktykę: „Burza łamie dęby, a trzcina się tylko kołysze”, czyli – ustępować, aby zwyciężyć. Jako jezuita poprosiłem o wyjazd na Wschód, by nauczyć się także chińskiego, zyskać doświadczenie misyjne, odkrywać inną kulturę, jak jezuici w minionych wiekach. Przez 3 lata uczyłem się na Tajwanie języka chińskiego. Studiowałem tam na dwóch uniwersytetach, ukończyłem teologię po chińsku.
Jak wygląda praca misyjna w Chinach?
Chińczyka trzeba olśnić, zaimponować mu. Trzeba się z nim ponadto zaprzyjaźnić. Jezuici byli w stanie prowadzić rozmowy intelektualne z mandarynami, wchodząc w przyjazne relacje z nimi. Odnosili sukcesy misyjne między innymi dlatego, że dobrze znali astronomię, matematykę, geografię. Poprawnie obliczyli choćby zaćmienie słońca i księżyca, korygując błędy astronomów chińskich. Trzeba pamiętać, że kultura i nauka w Państwie Środka od tysiącleci stały na bardzo wysokim poziomie. Przykładowo już w II w. p.n.e. używano w Chinach maszyn drukarskich z ruchomymi czcionkami. Wiedza otwierała serca Chińczyków. To był sposób na to, żeby „zdobyć tron smoka”, czyli cesarza Kangxi. Na początku XVII w. wydał on edykt pozwalający jedynie jezuitom głosić Dobrą Nowinę w całym Państwie Środka. Czym jeszcze, oprócz nauki, zdobyli jego serce? O. M. Ricci napisał książkę o przyjaźni, splatając myśl Arystotelesa, św. Tomasza z Akwinu i św. Augustyna z mądrością Konfucjusza czy Laozi – filozofów chińskich. Starał się wejść w chińską kulturę, stać się Chińczykiem dla Chińczyka, zastosować metodę św. Ignacego – wejść twoimi drzwiami, wyjść moimi. Najpierw był zafascynowany buddyzmem, ale zrozumiał, że kłóci się on z chrześcijaństwem, dlatego przyjął etykę konfucjańską. Opracował chrześcijańską teologiczną terminologię w języku chińskim.
Chrześcijanie wpłynęli w trwały sposób na kształt chińskiej kultury?
Przede wszystkim pokazali, że zbawia nas nie Konfucjusz czy inny filozof, ale że jedynym zbawicielem jest Jezus Chrystus. Gdyby nie było zazdrości między zakonami, donosów do Watykanu, Azja byłaby katolicka w o wiele większym stopniu niż dziś. A jednak, począwszy od ewangelizacji prowadzonej przez jezuitów na Wschodzie w XVI w., Kościół katolicki – mimo prześladowań – trwa tam nieprzerwanie. Obecnie najwięcej chrześcijan, także katolików, na Dalekim Wschodzie ma, oprócz Filipin, Korea. Co do Chin – komunizm nie jest wieczny. Myślę, że przyjdzie czas, że Chińczycy będą misjonarzami w Europie, także w Polsce. Już teraz w wielu europejskich krajach studiują seminarzyści z Chin. Również w Polsce mieszka dwóch chińskich kapłanów, jeden skończył seminarium werbistów w Pieniężnie. Pod Warszawą, u werbistek, mamy kilka sióstr z Chin. Czasem odprawiam dla grupy Chińczyków Mszę św. w Warszawie (przychodzi ich ok. 20). We Wrocławiu można spotkać studentów z Chin, ale raczej nie są to chrześcijanie. Mamy tu za to sporo Koreańczyków. Raz w miesiącu przyjeżdża do nich koreański kapłan i odprawia Mszę św. [w kościele Świętej Trójcy na Krzykach – przyp. red.].
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.