W niewielkim warsztacie w Stanisławiu Dolnym, blisko Wadowic, Stanisław Żmija szył buty. Najlepsze, z mięciutkiej skóry. Wymodlone i eleganckie, na utrudzone nogi Jana Pawła II. Pierwsza para powstała w 1982 r., ostatnia – 15 lat temu.
Magdalena Dobrzyniak: Jak wyglądały pierwsze buty dla Ojca Świętego?
Stanisław Żmija: Były czerwone, takie pomidorowe. Chciałem zrobić mu buty, jakie były w modzie, gdy chodził do liceum: wsuwane, na gumki, po kostki. Chłopak żył wtedy w biedzie i mógł tylko patrzeć, jak koledzy w modnych butach śmigają. No to, myślę sobie, teraz wreszcie będzie je miał. To nie miały być buty do chodzenia. Chciałem, żeby Ojciec Święty mógł sobie na nie popatrzeć. I przypomnieć młode lata.
Czasy były trudne, środek stanu wojennego, a Pan o butach dla papieża myśli. Jak do tego doszło?
W 1982 r. była pielgrzymka do Rzymu, na kanonizację Maksymiliana Kolbego. Nie puszczali ludzi do województwa, a co dopiero za granicę. Ale Ojciec Święty chciał, żeby Polacy przyjechali, więc biskupi załatwili z władzami, że można delegować po jednej osobie z parafii. To były inne czasy, Rzym był dalej niż dzisiaj, a co dopiero do Ojca Świętego jechać! Gdy przyszła wiadomość, że jechać mogę, to strasznie mi tak wewnętrznie siedziało, żeby coś Ojcu Świętemu zawieźć. Ale nigdy nie myślałem o butach!
To nie Pan te buty wymyślił?
A skąd! Poszedłem do proboszcza w Zebrzydowicach i pytam, co papieżowi zawieźć. Proboszcz na to, żeby nic nie wozić, bo w Polsce bieda, stan wojenny, w sklepach tylko sól i ocet. Nic mu nie zawoź, bo on ma wszystko, tak mi mówił. Chciał tylko, żeby opowiedzieć papieżowi, jak się za niego modlimy. On był wtedy po postrzale. Nocne czuwania w kościołach były, Różańce odmawialiśmy. No i proboszcz radził, żebym powiedział, jak to było w Polsce, gdy on w szpitalu walczył o życie. Że modliliśmy się i trapiliśmy, żeby tylko przeżył. Myślę sobie, pewnie, że mu powiem, ale przecież chciałbym mu coś dać! Wychodzę od księdza, a on nagle: „Przecież szewcem jesteś, zrób mu buty!”. Bardzo mnie to zdziwiło. Jak ja mu mam buty robić... On tam, w Rzymie, ma tylu szewców...
Lepszych?
Lepsze buty robili, bo całe ze skóry. U nas nie było wolno, komuna nie pozwalała. Robiliśmy buty z tzw. łebków. Ale to była taka sztywna skóra, że się nie nadawała, żeby takiemu gościowi jak papież buty szykować. Pojechałem do garbarza w Zembrzycach i prosiłem, żeby mi dał miękkiej skóry, jak przystoi dla takiej osoby. Z początku mnie wykpił, nie uwierzył. W końcu zmienił zdanie. Dał mi kawałek skóry wyprawionej elegancko. Futrówkę mięciutką znalazłem, kołki pozbierałem po starszych szewcach, specjalne kopyta zamówiłem. Starą metodą wszystko robiłem i starałem się jak najlepiej, żeby Ojca Świętego nie gniotło, gdyby chciał je założyć.
A skąd Pan wiedział, jaki rozmiar nosi?
Ksiądz wikary przywiózł buty papieża z Krakowa, z wystawy o kard. Wojtyle. Tam były jego stare, znoszone mokasyny. I z nich odtworzyliśmy miarę. Numer 44, szersze w palcach. Zastanawiałem się, czy nie za duże, ale proboszcz mnie uspokoił. „Ojciec Święty to nie baletnica, tylko chłop na schwał!” – tak mi wtedy powiedział. I radził, żebym przy tej robocie nie klął jak szewc, tylko się modlił.
Też jak szewc?
Od tego czasu zawsze się modliłem przy robocie. Bo wtedy buty eleganckie wychodziły.
No i jak Pan zawiózł Ojcu Świętemu te buty?
Na kolanach w autobusie trzymałem. Całą drogę z Kalwarii Zebrzydowskiej do Watykanu. Bałem się, że się wygniotą.
Kontrole były?
I to jakie! Przewoziłem w tych butach pocztę podziemną, którą ojcowie franciszkanie chcieli zawieźć do Watykanu. Na granicy w Cieszynie celnik sprawdzał, ale nic nie odkrył. W Rzymie nocowaliśmy u braci szkolnych. Przy kolacji się zamartwiałem, bo jak tu dać te buty papieżowi? Będziemy blisko, ale daleko. On przy ołtarzu, a my w tłumie. Aż jeden z księży usłyszał i obiecał, że pójdziemy do Stasia i załatwimy.
Do Stasia, czyli do ks. Dziwisza?
Tak jest. Wyszedł do nas, młodziutki taki, szczuplutki. Wziął nas na kawę, żeby posłuchać, co w Polsce słychać. Nic z tej kawy nie miał, bo co chwilę telefony odbierał. Chcieliśmy mu zostawić te buty, ale protestował. „Niech da je papieżowi ten, co je zrobił” – zdecydował. I tak trafiłem do Auli Pawła VI na audiencję. Pamiętam, że Ojciec Święty wzywał do zniesienia stanu wojennego. Mówił, że jego rodacy sobie na to nie zasłużyli. Pamiętam, jak płakaliśmy. Mówił jak ojciec. Z troską. Ludzie mieli nadzieję, że może przyjedzie do nas i nami pokieruje.
Kto tam był oprócz Pana?
Ojciec Święty najpierw podszedł do Franciszka Gajowniczka i dwóch w pasiakach, pewnie obozowiczów. Długo z nimi rozmawiał. Potem była kwiaciarka krakowska, Janusiewicz się nazywała. Ona przygotowała kontur Polski ułożony z biało-czerwonych goździków. Całą drogę w autokarze spryskiwała je wodą z cukrem, żeby nie zwiędły. Potem była malarka z obrazem, pisarz z książkami. Wtem Ojciec Święty staje przy mnie. Jakby mnie zamurowało! Ksiądz mnie tyle uczył, co mam mówić, a ja nic. Jak kamień.
I wszystko Pan zapomniał?
Ojciec Święty tak blisko stał, jak teraz pani ze mną rozmawia. Widział, że mam tremę. Pytał o żonę, dzieci, skąd przyjechałem, z jakiej parafii. No i rozwiązał mi się język. Cieszył się, że jesteśmy krajanami. Już miał odchodzić, a mnie się przypomniało o butach.
Ucieszył się?
„O, widzę, że rzemiosło kwitnie!” – powiedział i położył na nich rękę. To był znak, że je przyjmuje. Ale byłem uradowany! Ani nie zauważyłem, kiedy Arturo Mari zdjęcie mi zrobił. Włoskie gazety potem pisały, że polski szewc przywiózł buty Ojcu Świętemu. No i tak się skończyło.
Skądże znowu. Ta historia dopiero się rozkręca. Bo skąd Pan wiedział, że Jan Paweł II w tych butach chodzi?
Nigdy by mi to do głowy nie przyszło. Marzyłem, że może je przymierzy. Po paru latach w Wadowicach zaczęli stawiać kościół. Włosi wszystko fundowali. Ksiądz budowniczy jeździł do nich po towary. Odwiedził mnie kiedyś i mówi, że jak papież przyjedzie konsekrować jego kościół, to on chce mu dać buty. Nie ma sprawy, pomyślałem i zapytałem, czy te pierwsze pasują. Ksiądz na to, że widział na własne oczy, jak Ojciec Święty w tych butach chodzi. I ks. Dziwisz opowiadał, że wkłada je, gdy idzie z książką do ogrodu, bo takie wygodne.
Tak powstała kolejna para?
Dwie. Zrobiłem beżowe półbuty i sandały, bo lato było. Potem przywoziłem mu obuwie do Rzymu albo przekazywałem przez księży. Teraz jak sobie pomyślę, że robiłem buty na świętą nogę... To jest coś niesamowitego. Taka łaska, że świętemu buty robiłem! Wiele miałem z tego powodu błogich chwil, niezapomnianych. Sam nie wierzę, że tyle przeżyłem. I wciąż tak jest.
Ale przyszedł wylew. Musiał Pan przestać szyć buty.
To był rok 2003. Ksiądz Jakub Gil z Wadowic jechał do Watykanu. Zawiózł ostatnie buty. Powiedział, że szewc już butów nie zrobi, bo zachorował. Ojciec Święty przekazał, że i on choruje, bo papieży cierpienie nie omija. „Powiedz mu, że będę się za niego modlił” – tak mówił. Ta choroba nas połączyła. Ksiądz Gil przywiózł mi różaniec od niego. Do dziś go noszę w kieszeni.
Myśl, że obaj cierpicie, pomagała Panu?
Człowiek różnie myśli. Za co Pan Bóg mnie tak skazał? W sile wieku byłem, mogłem jeszcze prowadzić warsztat, przydać się rodzinie. A tu taka niemoc. Papież mnie podbudował. Potem miewałem trudne chwile, ale żona mi wtedy o nim przypominała. „Nie narzekaj. Ty sobie leżysz, możesz chorować, a on cierpi, a odpoczynku nie ma. Zobacz, jaki to krzyż!” – mówiła. A ja tak samo mówiłem chorym w szpitalu. Tłumaczyliśmy sobie, że te cierpienia są za kogoś. Może nie wiemy nawet za kogo. Taka ofiara.
Minęło 15 lat, a Pan i w ogrodzie popracuje, i synowi pomoże…
Tak sobie myślę, że papież mi to wymodlił. Wielu przede mną i po mnie miało wylew. Niektórzy pomarli, inni wciąż się nie podnieśli albo ledwo chodzą. A ze mną całkiem dobrze jest. To jego zasługa.
Rozmawia Pan z Ojcem Świętym?
Codziennie.
W końcu te papieskie buty zaprowadzą Pana do nieba. Wie Pan już, co powie papieżowi, gdy tam się spotkacie?
Wszystkie słowa. Najlepsze, najpiękniejsze słowa świata. Najmilsze słowa, jakie mnie spotkały w życiu. Mam nadzieję, że dam radę je wypowiedzieć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).