Tekst wystąpienia podczas sesji plenarnej XI Zjazdu Gnieźnieńskiego, 21 września 2018 r.
„Kochaj i czyń, co chcesz" — zdanie to często jest cytowane przez ludzi współczesnych, aby wykazać, że ten, kto kocha, może robić wszystko, jako że „najważniejsze to kochać". Zdanie to przywoływane jest również w obronie „małżeństw" pomiędzy osobami tej samej Od: „przecież się kochają!". To tak, jakby za sprawą miłości zacierałyby się wszelkie granice. Łatwo wykazać absurdalność takiego myślenia: przecież ojciec nie weźmie z córką ślubu tylko dlatego, że „się kochają".
Dla chrześcijan, którzy jako pierwsi użyli tego zdania, miłość nie jest prostym przywiązaniem istniejącym poza czasem i przestrzenią. Wręcz przeciwnie, jest w nich zakorzeniona i obwarowana pewnymi warunkami. Jest to uczucie, które samo w sobie stawia przed nami wymagania. Ogólnie rzecz biorąc, dla chrześcijan miłość ucieleśnia koncepcję Jana Dunsa Szkota z XIII wieku: volo ut sis. Inaczej mówiąc, jeżeli cię kocham, to usuwam się w cień, żebyś był sobą.
JK Wystąpienie prof. Chantal Delsol zostało odczytane przez Katarzynę Łukomską. Tłumaczenie tekstu: Magdalena Macińska Cóż za radykalny wymóg! Nieczęsto jest rozumiany dosłownie czy też wcielany w życie. Na przykład rodzicom trudno jest zrozumieć, że kochać swoje dzieci to pragnąć, aby były sobą, a nie cieniem lub repliką rodziców. Mężowi trudno zrozumieć, Że kochać żonę (z punktu widzenia życia chrześcijańskiego) to nie uważać ją za pomoc czy służącą, która ma zaspokajać narcystyczne skłonności męża, lecz wspierać jej rozwój zgodnie z jej predyspozycjami i aspiracjami.
Chrześcijańskie zrozumienie miłości stawia przed nami określone wymogi i powinno być stale pogłębiane. Jeżeli przyjmiemy takie rozumienie miłości, to kochając, nie robimy „tego, co chcemy", bo kochać już samo w sobie oznacza, że przede wszystkim spełniamy potrzeby drugiej osoby, inaczej mówiąc, kiedy kochamy naprawdę, to właśnie nic robimy tego, „co chcemy".
Czy zatem zdanie świętego Augustyna nie zawiera w sobie paradoksu? Nie, gdyż oznacza ono: jeżeli jesteś posłuszny wymogom miłości, a więc służysz drugiemu, wszystko inne jest ci dane z naddatkiem - w ten sposób spełnisz wszystkie możliwe wymagania. Pozwala to dostrzec, do jakiego stopnia wolność chrześcijańska różni się od wolności nowoczesnej i ponowoczesnej.
1. Wolność jako odpowiedzialność a wolność jako kaprys
Wolność jest pustym słowem we współczesnym społeczeństwie, w którym jednostka funkcjonuje w ramach wielu społeczności, poza którymi pozbawiona jest własnej inicjatywy. Słowo „wolność" nie istnieje w językach pozaeuropejskich lub też oznacza wolność zbiorową wobec innych podmiotów. Chiny są wolne, ponieważ nie są ciemiężone przez sąsiednie narody, ale Chińczycy jako jednostki nie są wolni. Podobnie jest w języku arabskim. Wolność zaczyna się od pojawienia się koncepcji osoby, która jest właściwa dla kultury judeochrześcijańskiej.
Michel Henry mówi o przewrocie, który dokonał się za sprawą chrześcijaństwa jako o „dekompozycji ludzkiego świata"[1]. Wszystko jest obalone, tak i obalona została hierarchia władzy w nowym tysiącleciu („Nie ma niewolnika ani człowieka wolnego") i pojawił się nowy człowiek. Nie chodzi tutaj o rewolucję, która miałaby polegać na odwróceniu porządku politycznego i społecznego, tak jak rewolucja Lenina, w ramach której nowy człowiek był zaledwie wyblakłą karykaturą wolności, lecz o dzieło trwałe, o przemianę moralności i wezwanie do nawrócenia serca.
Idea osoby zakłada istnienie indywidualnego sumienia, tak jak u Antygony, która była zdolna podjąć ryzyko i przeciwstawić się instytucjom władzy. Idea osoby zakłada odpowiedzialność osobistą, a odrzuca jednocześnie wszelką odpowiedzialność zbiorową. Żaden z nas nie może być karany za drugiego. Jednocześnie nikt nie może należeć do drugiego człowieka, nawet najbliższej osoby (podczas gdy na przykład w Chinach w obliczu wyroków niebios każdy po śmierci będzie odpowiadał za długi krewnych). W ciemnych wiekach[2] Kościół jako pierwszy obalił wywodzące się z Rzymu prawo, na mocy którego ojciec rodziny mógł zabić swoje dzieci według swojego osądu.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.