Dariusz Jeż, aktor, opowiada o swojej skomplikowanej przeszłości i o teatrze.
Na Południowej w Lublinie? Co on tam robił?
Szukał nowych bodźców, chciał zrobić spektakl z więźniami. Bez przekonania poszedłem na tę próbę, bo mnie wyrzucili z pracy w pralni za to, że czytałem książki. Wracając, zobaczyłem grupę osadzonych, która szła do świetlicy. Okazało się, że na przedstawienie, więc poszedłem i ja, nie bez przeszkód, ze strażnikiem. No i zobaczyłem tego reżysera…
Co sobie o nim pomyślałeś?
Wyobrażałem sobie reżysera całkiem inaczej, że to starszy gość, może nie z fajką, ale w szaliku. No ale zaczęliśmy robić ten spektakl. Zawsze uwielbiałem język polski, uwielbiałem czytać. Robiliśmy skróty dzieł literackich, mogłem błysnąć. Dramaty greckie przekładaliśmy na życie więzienne. Te przeróbki mnie wciągnęły. Potem zacząłem grać.
Co było dalej?
Zaprzyjaźniliśmy się z Łukaszem. Potem zaczął opowiadać, że mam talent. Nie chciałem w to wierzyć, ale pomyślałem sobie: mam takie powalone życie, dlaczego nie wejść w to? Tym bardziej że Łukasz zaproponował mi, że mnie weźmie do spektaklu, gdy wyjdę z więzienia.
I?
Wyszedłem, zatrudnił mnie. Zaopiekował się mną. Na początku było strasznie trudno. Nie miałem wcale pieniędzy. Zabierał mnie na spotkania z ludźmi, poznawał z innym życiem. Udało mi się odzyskać relacje z dziećmi, zamieszkać z nimi. Zacząłem zarabiać niewielkie pieniądze, ale żyłem uczciwie. To było niesamowicie satysfakcjonujące.
Czego w życiu nie robić? W co nigdy nie wchodzić?
Nie kłamać. To od kłamstwa zaczynają się poważne problemy. Nawet jeśli człowiek zrobi coś złego, a powie prawdę, będzie można wszystko naprawić. Prawda czyni człowieka wolnym. Wyzwala.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).