– To jest to samo, tylko opisane pędzlem – Biblia, zwłaszcza Stary Testament, zawiera obrazy. Jezus też mówi przypowieściami – przekonuje ks. prof. Tomasz Hergesel.
Profesor, egzegeta, przez lata głosił Ewangelię słowami. Po chorobie, przez którą erudyta znający Biblię niemal na pamięć musiał od podstaw uczyć się mówić czy chodzić, przekazuje Dobrą Nowinę obrazami. A jeszcze lepiej swoim optymizmem, radością i nadzieją.
Bolesne drogowskazy
Ochrzczono go jako Arnolda Tomasza, ale nauczyciel w szkole uznał, że Arnold brzmi zbyt niemiecko, więc kazał używać drugiego imienia, a nazwisko skrócił o literkę „l”. – Ojciec pochodził z Dąbrówki Wielkiej, po ślubie zamieszkał w Dobrzeniu Wielkim. Był sternikiem na barce, woził węgiel między Gliwicami a Szczecinem – wspomina ks. Hergesel. – Raz naprawiał rower, który polecił mi trzymać. Niedaleko bawiły się dzieci i w pewnym momencie puściłem rower, który się przewrócił. Dostałem klapsa i lekcję na całe życie. Ojciec powiedział mi wtedy: „Jeśli coś robisz, rób to porządnie”. Kapłan opowiada o szkole, pierwszych farbkach i obrazach pobliskiego kościoła św. Rocha, a także o utonięciu kolegi, jednym z najtrudniejszych doświadczeń dzieciństwa. Przyznaje, że od młodości Pan Bóg daje mu czasami bolesne sygnały, by go właściwie pokierować.
Po podstawówce Tomasz rozpoczął naukę w liceum, ale wkrótce zamienił je na zawodówkę, by szybciej mieć własne pieniądze. Jednak podczas praktyki, kiedy wjechał taczką na deskę, ta odbiła się i wystający na końcu deski gwóźdź wbił mu się w sam środek czoła. Tomasz stracił przytomność, a gdy doszedł do siebie, podjął postanowienie: „Będę się uczył, aż zostanę profesorem”. Uczył się w liceum u werbistów w Nysie. Tam listy od matki, pisane po niemiecku, tłumaczył mu znajomy zakonnik. Chłopak nie znał niemieckiego, bo używanie go było po wojnie zabronione. Zdobył jednak podręcznik i w nocy, z latarką pod kołdrą, czytał go. Potem poznał angielski, francuski, łacinę, grekę, koptyjski… W sumie posługiwał się biegle dziesięcioma językami – starożytnymi i nowożytnymi. U werbistów zaczął też muzykować – jako dziecko poznał nuty, w Nysie natomiast szybko nauczył się gry na puzonie, trąbce i organach. W wolnych chwilach malował i rzeźbił.
Skończyło się to, gdy władze stalinowskie zamknęły liceum i seminarium, a seminarzyści nie mieli wstępu do żadnych opolskich szkół. Tomasz zdecydował się więc na naukę w liceum wieczorowym i seminarium we Wrocławiu. Po święceniach kapłańskich (21 czerwca 1969 r.) kontynuował studia w Rzymie na Papieskim Instytucie Nauk Biblijnych (licencjat), a w 1975 roku obronił doktorat na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Po powrocie do kraju został prefektem w Seminarium Duchownym we Wrocławiu i adiunktem na Papieskim Wydziale Teologicznym. Habilitował się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w 1983 roku. Wykładał m.in. egzegezę Nowego Testamentu i teologię biblijną. Prowadził zajęcia na Uniwersytecie Wrocławskim i w opolskim seminarium, a w 1987 roku w Seminarium Duchownym w Anyama (Abidżan) na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Wielokrotnie jeździł z wykładami do Niemiec i Włoch. Aktywną działalność naukową kapłana przerwała choroba.
Coś za coś
Konieczna była operacja serca, której powikłaniem okazał się udar mózgu z paraliżem prawej strony ciała, całkowitą niemożnością mówienia, czytania i pisania. – Byłam uczennicą ks. profesora jeszcze w podstawówce, gdy był wikarym w naszej parafii. Kiedy jego mama potrzebowała pomocy, podjęłam się opieki nad nią. Ona przeniosła się do Wrocławia, gdzie mieszkałam i pracowałam – opowiada Urszula Dębska, psycholog, rehabilitant i długoletnia przyjaciółka rodziny Hergeselów. – W 1991 r. ks. Tomasz i jego mama w tym samym czasie trafili do różnych szpitali. Ona zmarła, on został sparaliżowany. Dla mnie był to znak, że matka zrobiła kapłanowi miejsce, abym mogła się nim zająć. Podjęłam się tego i z pomocą Bożą i wielu ludzi jakoś idzie. Dzięki temu zobaczyłam, czym jest hart ducha i wola życia. Ks. Tomasz z niesamowitym samozaparciem podjął trud codziennej, żmudnej rehabilitacji i przez te wszystkie lata ciągle jest postęp – dodaje. Bóg ograniczył mu sprawność, ale dał czas i wskazał nową drogę – dawną pasję, na którą wcześniej nie miał czasu.
Władza w prawej ręce nie wracała, więc postanowił ćwiczyć, malując lewą ręką. Była to terapia, relaks i... forma ewangelizacji. Od 1998 roku przygotowano już ponad 100 wystaw jego prac: w Polsce i za granicą, przy parafiach, w muzeach, domach kultury, a nawet w Sejmie. – Ksiądz Tomasz był obdarzony wieloma talentami. Malował, rzeźbił, pisał, grał, komponował, śpiewał. Wychodziło mu wszystko, czym się zajął, bo robił to z zaangażowaniem.
Jego dawni studenci relacjonują: „Kiedy wykładał Biblię, siedziało się i chłonęło każde słowo”. Inny opowiadał mi: „Kiedyś ks. Tomasz przyszedł na wykład tylko z maleńkim Pismem Świętym i, spacerując po sali, przepięknie opowiadał. Mówił wszystko, łącznie z cytatami, »z głowy«. Zamarzyłem wtedy: »Boże, żeby móc być takim profesorem!«”. Dziś tak jest – to jeden z jego seminarzystów i wychowanków – podsumowuje pani Ula. – Jego kazanie sprzed lat, o jaskółce, pamiętam do dziś! Jako wykładowca był wymagający – potwierdza ks. Marek Wieczorek, zakrzowski proboszcz, dawny student ks. Tomasza. A po udarze? – Jego współpacjenci mówili często: „My czerpiemy od niego energię, tak zachęca nas do życia, działania!”. Podczas rehabilitacji każdego zagadywał, żeby – jak twierdził – ćwiczyć mowę. Przez to wkrótce wszyscy się znali, byli jedną wielką rodziną. Wkrótce potem, z dnia na dzień, choć jeszcze prawie nie mówił, wybrał się autem ze znajomymi księżmi do Rzymu – relacjonuje pani Ula.
Ataki ustały
Jego obrazy są takie jak on – barwne, wyraziste, pełne siły, optymizmu, radości. Część z nich można było oglądać na wystawie „Ewangelizacja i życie” w przyparafialnej salce w Zakrzowie (gmina Polska Cerekiew). Trafiły tu za sprawą Ady Pietraszkiewicz, wrocławianki, której rodzina mieszkała w Zakrzowie. Kilkadziesiąt obrazów, a u wejścia do sali – ich autor, pogodny, gawędzący z oglądającymi, pytający o rodzinę. Ksiądz Tomasz maluje najczęściej kwiaty – „jak pięknie są ubrane” (Mt 6,28-29). – U początku każdego obrazu jest myśl, która biegnie ku Bogu – przyznaje. Są też cykle, np. dwunastu miesięcy – obrazy przechodzące jeden w drugi, które połączone w okrąg, tworzą całość. Opisują pory roku, ale i ludzkie losy. Są i dzieła biblijne – wesele w Kanie Galilejskiej, przypowieści o siewcy i chwaście, Boże Narodzenie, uzdrowienia… Jego obrazy ilustrują wydawane różne książki religijne. W kompozycje artysta wplata znane obiekty, jak np. kościół św. Rocha z Dobrzenia Wielkiego, wątki historyczne, znajomych, a nawet siebie.
Ważną i często malowaną przez niego postacią jest św. Jan Paweł II. – Zawdzięczam mu uzdrowienie z padaczki – tłumaczy. Gdy pojawiła się po udarze, trudno było znaleźć kogoś, kto podjąłby się mojej rehabilitacji. Gdy mój stan się ustabilizował, pojechaliśmy do sanktuarium Jana Pawła II w Łagiewnikach. Od momentu modlitwy przy płycie nagrobnej papieża ataki padaczki się już nie pojawiły – opowiada. – Dla mnie niektóre obrazy są poruszające, wręcz szokujące. Na przykład seria związana ze św. Franciszkiem. Jedno z malowideł wisi w kościółku w Malni. Patrząc na nie, można poczuć, że stworzył go człowiek doświadczony cierpieniem – przyznaje Urszula Dębska.
Egzegeta nie poprzestaje na obrazach, wydaje kolejne rozważania. Wprawdzie potrzebuje kogoś, kto przekazywane przez niego myśli spisze w precyzyjnych zdaniach, ale potrafi zarysować to, o co mu chodzi, wskazuje cytaty, poprawia. Dla jednego ze swoich uczniów, który buduje nową Bibliotekę Archidiecezji Wrocławskiej, szykuje cykl malowideł. Ma zamiar też wyrzeźbić duży krzyż z postacią Jezusa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Symbole ŚDM – krzyż i ikona Matki Bożej Salus Populi Romani – zostały przekazane młodzieży z Korei.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.