Bezwzględni księża każą kobietom rodzić, nawet kiedy zagrożone jest ich życie! – wykrzykują feministki. I jak często zdarza się ludziom w stanie zacietrzewienia, plotą bzdury.
Dziecko poza macicą
Są takie bardzo rzadkie przypadki, kiedy zarodek nie trafia na swoje miejsce, czyli do macicy. Zaczyna rosnąć w innym miejscu, najczęściej w jajowodzie. Nie ma szans, żeby tam przeżyć: w końcu braknie mu miejsca. To tak zwana ciąża pozamaciczna. Taka ciąża wiąże się też z dużym niebezpieczeństwem dla życia matki, bo jajowód może pęknąć. – Jeśli nie ma możliwości uratowania dziecka, jest dopuszczalny zabieg medyczny ratujący życie matki. Zabieg, którego ubocznym, niepożądanym skutkiem jest śmierć dziecka – mówi ks. dr Antoni Bartoszek, wykładowca teologii moralnej na Uniwersytecie Śląskim.
Taką operacją może być wycięcie części jajowodu, w którym zagnieździło się dziecko. – To nie jest bezpośrednia aborcja, bo celem takiego zabiegu nie jest pozbawienie życia dziecka, tylko ratowanie życia matce – mówi ks. Bartoszek. – Tu nie chodzi o wskazywanie, czy bardziej wartościowe jest życie matki, czy dziecka. To jest po prostu ratowanie tego życia, które da się uratować. To przypadek pośredniego przerwania ciąży, który teologowie uznają za moralnie godziwy. I jeden z najtrudniejszych do rozwikłania konfliktów moralnych – dodaje.
Dobrze o tym wiedzą wierzące matki i wierzący lekarze, którzy mieli do czynienia z ciążą pozamaciczną. – Bardzo, bardzo trudno podjąć decyzję w takiej sprawie – mówi Monika Małecka-Holerek, lekarz ginekolog z Bielska-Białej. Wcale nie jest przekonana, czy człowiek ma prawo podjąć decyzję w sprawie takiej operacji. – Każdy człowiek ma swoją indywidualną wrażliwość. Najlepiej jest, jeśli matka leży w szpitalu i czeka. W około 30 proc. przypadków ciąży pozamacicznej zarodki samoistnie zamierają. A gdyby doszło do krwotoku, lekarze w szpitalu mogą matce od razu udzielić pomocy – mówi. Niewykluczone, że w przyszłości te nasze dylematy rozwiąże nauka. Być może naukowcy znajdą sposób, żeby wyjąć zarodek z jajowodu i włożyć go do macicy?
Umarła dla córki
Rozważając te kwestie, trzeba jednak pamiętać o niuansach. Pierwszy z brzegu: bywa, że niektórzy lekarze zbyt pochopnie straszą pacjentki, że ich życie jest zagrożone. Jest też pytanie, czy przyjmowania chemii przy nowotworze matka nie może odłożyć aż do urodzenia dziecka? – Jeśli nowotwór zostanie u matki wykryty w połowie ciąży, to nie będzie to dla matki nawet specjalny heroizm, żeby miesiąc czy dwa poczekać – mówi doktor Małecka-Holerek. – Później jest cesarskie cięcie, matka trafia na kurację, a dziecko do inkubatora. Oboje mają bardzo poważne szanse na uratowanie życia. Gorzej, jeśli nowotwór zostanie wykryty na początku ciąży. Jednak to niezwykle rzadkie przypadki, bo kobieta już chora raczej nie zajdzie w ciążę – tłumaczy.
Warto, gdy matka w takiej sytuacji skonsultuje się z innymi lekarzami. – Także ze spowiednikiem i najlepiej też nie tylko jednym. Bo może wolą Pana Boga będzie zrezygnowanie ze swojej terapii dla dobra dziecka? I jedna, i druga decyzja matki może być odpowiedzią na wolę Bożą. Pan Bóg wie lepiej, co jest dla nas dobre, bo widzi dalej niż my – zamyśla się ks. Stephan. – Znałem osobiście pewną kobietę ze Śląska, którą podczas ciąży lekarze chcieli ratować przez operację chirurgiczną. To prawie na pewno pozbawiłoby życia jej dziecko. Ta pani wsłuchała się w swoje sumienie, a potem odrzuciła propozycję operacji. Umarła, wydając na świat córeczkę – mówi. Córka tej pani chodzi już dziś do gimnazjum. Ma dwie przyrodnie siostry, bo ojciec ożenił się po raz drugi. – Ta rodzina rozkwita. Dziewczynka jest szczęśliwa, i to po niej widać. Jej macocha i ojciec kochają ją – mówi ks. Stephan. – Nie chcę mówić o tym w kategorii nagrody. Ale w życiu zawsze wydarzają się rzeczy, które są potwierdzeniem, że nasz wybór był dobry – mówi. Podobnie zdarzyło się w rodzinie świętej Gianny Beretty Molli. Jej córka Gianna była obecna na Mszy, podczas której Jan Paweł II kanonizował jej mamę. Gianna córka mieszka dzisiaj w Mediolanie i też jest lekarką. – Podobne przypadki ciągle się zdarzają obok nas. Zwykle wiedzą o nich tylko krewni i najbliżsi znajomi. Ale właśnie to są przypadki, które wnoszą w świat nadzieję – mówi ks. Stephan.
artykuł z GN nr 47/2006 19-11-2006