„Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – pisał ostro do cesarza św. Brunon.
Przemysław Kucharczak
Tłum już misjonarza linczował. Pieczyngowie nad Morzem Czarnym smagali go, wlekli po ziemi i ze zgiętym karkiem prowadzili na śmierć. Bruno przeżył i niezrażony poszedł z Ewangelią do kolejnych dzikich plemion, na dzisiejsze Mazury.
Właśnie trwają główne uroczystości z okazji tysiąclecia śmierci św. Brunona. To szokujące, jak mało wiedzą Polacy o człowieku, który jako pierwszy na ziemiach polskich pisał księgi i elokwentne listy. O Niemcu, który w obronie Polaków karcił samego niemieckiego cesarza. Mało kto słyszał, że w ogóle istniał jakiś święty Bruno z Kwerfurtu. Kiedy „Gość” poprzednio napisał o Brunonie, zdumiona czytelniczka napisała nam w liście: „Gdzie dzisiaj są tacy mężczyźni?”.
Droga na Mazury
Bruno był jednym z najwybitniejszych Europejczyków przed tysiącem lat. Ten około 35-letni, wykształcony arystokrata i biskup, zimą na przełomie 1008 i 1009 roku przedzierał się przez zamarznięte mazurskie bagna. Opowiadał o Jezusie napotkanym ludziom, których inni Europejczycy uważali za dzikusów. I w czasie tej misji został zabity. Dzisiaj o św. Brunonie próbują Polakom przypomnieć katolickie diecezje z północno-wschodniej Polski. W Łomży z okazji Roku św. Brunona zaplanowano Konferencję Episkopatu Polski, a w Giżycku spotkanie młodzieży na wzgórzu św. Brunona. O poprowadzenie nabożeństwa poproszono o. Jana Górę. Zaproszono też „Siewów Lednicy” i Violę Brzezińską.
Bruno urodził się na zamku w Kwerfurcie w Saksonii. Jako młody chłopak był dworzaninem niemieckiego cesarza Ottona III. Później, we Włoszech, wstąpił do klasztoru i przybrał zakonne imię Bonifacy.
Czegoś mu jednak w klasztorze brakowało. Podziwiał św. Wojciecha, o którym z dalekiej Polski docierały wieści, że poszedł nawracać tajemnicze plemiona Prusów i że zginął podczas tej misji. Bruno-Bonifacy chciał podjąć podobne ryzyko. Zwłaszcza że klasztor kamedułów, w którym wtedy żył, stał w rozlewiskach rzeki Pad. Z powodu malarycznego klimatu bracia ciągle tam chorowali. Bruno miał tego dość.
Zaczął więc intensywnie uczyć się „słowiańskiego języka”, żeby pójść z Ewangelią do pogańskich Słowian Połabskich. „Już nie zwlekaj, ruszaj w drogę! Lepiej będzie, jeśli głosząc Chrystusa umrzesz w kraju pogan, aniżeli pewnego dnia bezowocnie tutaj, w tym niezdrowym bagnie!” – powiedział przyjaciołom, kamedułom Benedyktowi i Janowi, którzy chcieli iść z nim. Benedykt i Jan poszli przodem, a Bruno miał do nich dołączyć później. To ocaliło mu życie. Benedykta i Jana zabili bowiem w Polsce bandyci, którzy napadli na założony przez nich klasztor. Nie zdążyli dojść do Słowian Połabskich.
Przeraźliwy krzyk
Bruno też nie mógł tam pójść, bo na pograniczu polsko-niemieckim wybuchła wojna. Toczył ją Bolesław Chrobry z nowym władcą Niemiec Henrykiem II. Zakonnik poszedł więc nawracać plemiona nazywane Czarnymi Węgrami, a później Pieczyngów znad Morza Czarnego. – Odwagi mu nie brakowało. W Europie wtedy uważano, że Pieczyngowie są najdzikszym plemieniem, jakie istnieje – mówi prof. Grzegorz Białuński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, badacz losów Brunona.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).