Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała wielu mu współczesnych. Jego przykład porywa i dziś.
Świetnie się zapowiadał. Pochodził ze znakomitej rodziny. Nic dziwnego, że wysłano go na zagraniczne studia. Wylądował w Rzymie. Przechodząc przez jeden z gwarnych, kolorowych placów, ujrzał wielki tłum. Gapie cisnęli się i... rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Obok niego na bruku leżał martwy człowiek. Mnich – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę, uniósł się w powietrze i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł sięi otworzył oczy. Tłum zamarł... Taką scenę ujrzał Jacek Odrowąż – pierwszy polski dominikanin. Miał 37 lat, był dojrzałym mężczyzną. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był św. Dominik. Połączyło ich ogromne pragnienie zaniesienia Ewangelii na krańce świata.
Dominik znał swych braci króciutko, ale już po kilku miesiącach wysyłał ich z misją zakładania (w jego imieniu!) klasztorów. Miał do nich ogromne zaufanie. Jacek dopiero co spotkał założyciela zakonu, a już został wysłany nad Wisłę. Dominikanie zaczęli modlić się w Krakowie. Do dziś przywdziewają białe habity już w pierwszych dniach nowicjatu. Nikt nie zna jeszcze tych chłopców, nie wie, co naprawdę siedzi w ich gorących głowach, ale przechodnie już pozdrawiają ich na ulicy: „Szczęść Boże, Ojcze”. Widziałem, jak chłopcy rumienią się. Boją się tych słów na wyrost. „Ojcami” zostaną dopiero za siedem lat.
Dominik zaufał Jackowi. Wysłał go na wschód. Jacek szedł pieszo przez Alpy, do grodu Kraka dotarł na Wszystkich Świętych 1222 roku. Podobnie jak dziś wróżono Kościołowi rychły upadek, nieustannie mnożyły się oskarżenia o brak ubóstwa i sprzeniewierzenie się duchowi Ewangelii. Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała ogromną część krakowskiej inteligencji. Pojawili się pierwsi polscy dominikanie. Jacek zostawił ich i wyruszył na wiele podróży misyjnych. Dotarł do Kijowa, gdzie pracował nieprzerwanie przez cztery lata, oraz do Gdańska i Prus.
O pobycie w Kijowie opowiadano legendy. Gdy w 1240 roku na miasto napadli Tatarzy, niszcząc i paląc wszystko, Jacek chwycił monstrancję z Najświętszym Sakramentem i zamierzał uciec. I wówczas usłyszał głos: „Jacku, mego Syna zabierasz, a mnie zostawiasz? Weź mnie ze sobą!”. Odwrócił się. Ujrzał figurkę Maryi. Przytulił ją i schował pod pachę. Podobno przeszedł suchą nogą przez rwące fale Dniepru. Dziś mnisi dopatrują się w tej legendzie opowieści o niebywałej sile wiary Świętego.
Wrócił do Krakowa. Zmarł 15 sierpnia 1257 roku. Po jego śmierci przy grobowcu miało miejsce wiele cudownych uzdrowień, a nawet… wskrzeszeń. Obok sarkofagu przeczytasz napis: „Tu leży św. Jacek mocen wskrzeszać zmarłych”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).