Nie wiemy ilu ich jest. Zapewne każdego dnia więcej. Z sytej Europy, męczeńskiej Azji, żyjącej w biedzie Afryki czy pełnych kontrastu Ameryk. Kiedyś - miejmy nadzieję - i my do ich grona dołączymy.
– Uwaga, dzieci! W sobotę urządzamy bal przebierańców. Zbliża się Halloween – ogłosiły zakonnice w polskiej sobotniej szkole przy parafii św. Jakuba w Chicago. Na balu tańczyło sporo pierwszoklasistów. Nie było tylko Dominika. Po kilku dniach nauczycielka zawołała go i spytała: Dlaczego nie byłeś na balu przebierańców? Wszyscy się świetnie bawili. Nawet pani przebrała się za biedronkę! – Nie byłem, bo my w domu nie obchodzimy Halloween. – A dlaczego? – Bo, bo... Bo my wierzymy w Pana Jezusa – odparował chłopczyk.
Nauczycielkę zatkało. Pobiegła do dyrektorki szkoły, zakonnicy i opowiedziała o zajściu. I, co najciekawsze, był to ostatni Halloween w historii szkoły. – To był ostatni rok, kiedy Jakubowo świętowało to kretyństwo – śmieje się Michasia Joniec, mama Dominika. – W Stanach szaleństwo jest na tyle powszechne, że nawet przy niektórych katolickich parafiach budowane są labirynty strachów, organizuje się zabawy i bale przebierańców. My co roku zabieramy dzieci ze szkoły w dniu Halloween. W sekretariacie jako powód absencji wpisuję, że chcemy uniknąć Halloween. Zauważyłam, że jest jeszcze jedna taka rodzina jak my. Musimy się w tym dniu dobrze rodzinnie zorganizować. Kiedyś Domowy Kościół organizował coś dla dzieci, ale bez przebierania, bo od tego jest karnawał. Teraz robimy coś sami albo w małych grupach. Ludzie zabierają dzieciaki do parku wodnego. My jeździmy do lasu albo na działkę do znajomych. – Na początku było to trudne, ale teraz już wszyscy się do tego przyzwyczaili. Zebrała się już spora grupka antyhalloweenowych rodzin – dopowiada Jacek, mąż Michasi.
Mamo, a dlacego ja nie strasę?
Maria i Krzysztof Marchwicowie od kilkunastu lat mieszkają w kanadyjskiej Ottawie. Są praktykującymi katolikami. Jednak i oni stanęli przed dylematem: pozwalać dzieciakom na przebieranki i odwiedzanie domów, czy nie? – Raz jedyny, za namową koleżanki, puściłam dzieci z dzieciakami z sąsiedztwa – opowiada Maria. – Do tej pory mam wyrzuty sumienia. Moje dzieci nie przebrały się za wampiry, nie malowały upiornie twarzy, ale i tak uważam, że źle postąpiłam. Brałam udział w czymś, co po pierwsze zupełnie jest nam obce kulturowo, a po drugie – co może być niebezpieczne.
Maria, jak wielu katolików zza oceanu, oglądała popularny w środowiskach chrześcijańskich film o „świętowaniu” Halloween. Przeraziła ją zwłaszcza wypowiedź byłego satanisty, który opowiadał o rytualnych mordach dokonywanych na dzieciach właśnie w ostatnią noc października. – Największe wrażenie zrobiły na mnie wypowiedzi policjantów, którzy częściowo potwierdzali opowiadanie satanisty – mówi Maria. – Zdecydowaliśmy więc z mężem: ani my, ani nasze dzieci nie uznajemy Halloween. Hmm. „My nie uznajemy” – brzmi w miarę prosto, ale jak wytłumaczyć to dzieciom? – Jest to o tyle trudne, że dzieci z sąsiedztwa, nawet te z katolickich rodzin, „świętują” – opowiada Krzysztof Marchwica. – Nasze nie chcą być „gorsze”, nie chcą się wyróżniać. Wiadomo, czym dla dwunastolatki są rówieśnicy…
Marchwicowie, jak i wiele innych katolickich rodzin na Zachodzie, musieli odnaleźć się w trudnej sytuacji. W ciągu dnia starają się wyjeżdżać. Ich dom rzuca się w oczy: nie jest udekorowany. Nie chcą każdemu pukającemu do drzwi dziecku tłumaczyć albo odmawiać… A dla swoich dzieci, razem z innymi rodzinami z parafii Zwiastowania Pańskiego (parafia kanadyjska), stworzyli alternatywę. – Wiedzieliśmy, że sam zakaz niczego nie zmieni i może tylko sprowokować bunt. W miejsce braku halloweenowej zabawy stworzyliśmy inną. Nasze dzieci uczestniczą w All Saints Party. Przebierają się za… świętych, anioły, postaci z Biblii. Organizowane są konkursy na związane z Biblią tematy, jest też taniec i muzyka, słodycze. Musiało to być atrakcyjne, żeby bez żalu nie uczestniczyły w Halloween. Natomiast w polskiej parafii św. Jacka, do której też jeździmy, organizowana jest tzw. Zabawa Niebiańska – jest taniec, konkursy, paczki ze słodyczami. Podobne zabawy są w wielu parafiach katolickich (również w protestanckich) na Zachodzie.
Ciekawy pomysł zrodził się w Paryżu. Od kilku lat organizowane są tu czuwania modlitewne dla młodzieży. Nazywa się je „Holy wins” – czyli „Święty zwycięży”. Młodzi śpiewają, modlą się, spędzają razem czas. Kilka tysięcy z nich bawi się podczas koncertu przed kościołem Saint Sulpice. Są poza domem i jest ich wielu – a to już sporo dla nastolatka. A gdy dodać do tego naturalną u młodzieży tendencję do bycia kontra (np. wobec komercji, ale również głupiej mody), to i modlitwa zamiast nakręcanego przez speców od reklamy „święta” staje się atrakcyjna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.