Matka Zbawiciela
Domenico Ghirlandaio (PD)
Narodzenie Maryi
ks. Andrzej Luter
Kim jest dla ciebie Maryja? – zapytałem znanego świeckiego teologa, uprzedzając, że jego opinię wykorzystam w artykule. Uważny czytelnik do
strzeże w jego wypowiedzi wyraźne wpływy feminizmu chrześcijańskiego. W końcu już Rene Laurentin zauważył, że teologia w której nie ma miejsca dla Maryi staje się straszliwie abstrakcyjna, męska, nieludzka.
Tak więc, po pierwsze Maryja jest dla wspomnianego mariologa żywą, teologiczną „przechowalnią” żeńskości/kobiecości/matczyności Boga w ciągu dziejów teologii/Kościoła. Po drugie - symbolem (w najgłębszym tego słowa znaczeniu, czyli nie odrzucającym twardej warstwy historycznej!) drogi prawdziwego ucznia/uczennicy Chrystusa czy też odkupionego człowieka. Po trzecie- symbolem Kościoła. Po czwarte - Matką naszego Zbawcy. Przeżywając 12.września kolejne święto maryjne: Najświętszego Imienia Maryi, warto zastanowić się nad tą opinią teologa – mariologa. A więc najpierw: Maryja i matczyność Boga. Znaczy to, że jest Ona Matką wszystkich, którzy zostali wezwani, by stać się uczniami Chrystusa. Rene Laurentin w swoich analizach teologicznych wyraźnie rozróżnia tytuły maryjne: Matka Boga i Matka ludzi. Maryja jest Matką Boga, gdyż porodziła Syna Bożego według człowieczeństwa, gdyż „ukształtowała Jego człowieczeństwo, tak jak każda matka je kształtuje w swoim dziecku”. Tak rozumianego macierzyństwa nie można rozciągać na chrześcijan. Laurentin pisze: „Każdy z nich, każdy z nas ma swoją własną matkę, która wydała każdego na świat. Macierzyństwo Maryi ma wiec charakter przybrania. Jest Ona duchową Matką ludzi w Jezusie Chrystusie, żeby pobudzać ich do życia Bożego i prowadzić ku temu przebóstwieniu, do jakiego wzywa ich Bóg”. Inaczej mówiąc, macierzyństwo Maryi względem nas jest macierzyństwem duchowym, moralnym, egzystencjalnym, ale w porządku Bożym.
Maryja jako symbol drogi prawdziwego ucznia Chrystusa... Za przykładem Maryi powinniśmy wkraczać w świat, który został uczyniony nie na nasza miarę, i wchodzić do królestwa Bożej miłości, której nie można zgłębić. Kard. Leon – Joseph Suenens pisał, że Maryja bez wątpienia jest stworzeniem: sama przez się jest niczym, podobnie jak my; i nie ma „potrzeby upierać się, że jest inaczej, gdyż to jest oczywiste; z tą różnicą, że miłość Boża przeniknęła Ją z taką siłą, z jaką strumień wpada w przepaść”. W rezultacie postrzegamy Ją jako wzór i szczyt Kościoła na ziemi w jego zjednoczeniu ze zmartwychwstałym Zbawicielem. Maryja zatem to pierwsza chrześcijanka, a jej życie stało się wzorem i ideałem, do którego każdy wyznawca Chrystusa powinien dążyć, nawet jeśli tego ideału nigdy nie osiągnie. Tak więc, Maryja jest także symbolem Kościoła.
Jest wreszcie Matką mojego Pana i Zbawcy i ten „przymiot” Maryi – niezwykły i po ludzku rzecz biorąc wstrząsający – jest chyba najważniejszy. Po raz pierwszy został wypowiedziany przez św. Elżbietę. „Nic piękniejszego ponad takie określenie Maryi wymyśleć nie umiem” – mówi o. Stanisław C. Napiórkowski. Ten najwybitniejszy polski mariolog (w dodatku ekumenista) precyzyjnie określa, co oznacza „pośrednictwo” Maryi. To bardzo ważne, bo w praktyce duszpasterskiej niekiedy beztrosko i zamiennie mówi się o pośrednictwie Matki Bożej i pośrednictwie Chrystusa. W soborowej Konstytucji Dogmatycznej „Lumen gentium” czytamy: „Żadne bowiem stworzenie nie może być nigdy stawiane na równi ze Słowem Wcielonym i Odkupicielem”. Sobór wprowadza teologiczną kategorię uczestnictwa w pośrednictwie Chrystusa. Matka Boża jest o tyle pośredniczką, o ile uczestniczy w jedynym doskonałym pośrednictwie Chrystusa. Sobór Watykański II unika stawiania Maryi „pomiędzy”, tzn. pomiędzy nami a Chrystusem, ponieważ wiara katolicka naucza o bezpośrednich z Nim kontaktach. „Trzeba wiec strzec zasady o tej bezpośredniości – pisze o. Napiórkowski - i nie nadużywać hasła, że do Chrystusa idziemy tylko przez Maryję. My już jesteśmy w Chrystusie przez chrzest, przez miłość, przez wiarę. Każdy człowiek, każdy chrześcijanin ma bezpośredni dostęp do Chrystusa”. Niektórzy pojmują Maryję jako „wielki kamień pośrodku rzeki”. To błąd, bowiem taka teologia mnoży pośredników – im więcej kamieni, tym łatwiej sforsować rzekę. Idea „pośrednictwa” domaga się wielkiej ostrożności; być może dlatego Sobór „mówi o funkcji macierzyńskiej w tych miejscach, gdzie dotąd zwykło się mówić o maryjnym pośrednictwie”. O. Napiórkowski przypomina, że w teologicznym modelu pośrednictwa w Chrystusie mieści się hasło „Przez Jezusa do Maryi”, co oznacza, że każdy, kto autentycznie uwierzy w Chrystusa znajdzie Maryję, Jego i naszą Matkę, wzór życia chrześcijańskiego.
Jak kultywować Jej obecność? Oczywiście poprzez znaki dane nam w życiu Kościoła: Pismo Święte, liturgia (Msza Św.), sanktuaria, pielgrzymki, ikony, nabożeństwa (już Paweł VI zwracał uwagę przede wszystkim na takie modlitwy jak: Anioł Pański i różaniec). Rene Laurentin zachęca do polecania Maryi swoich projektów i przedsięwzięć, ale nie po to, by sobie ulżyć, tylko żeby je lepiej wypełnić, „z Nią, w duchu wiary, to znaczy w Bogu. To, co Jej polecone, nie jest stracone”.
Na koniec warto wyjść z kręgu tych nieco hermetycznych i dogmatycznych rozważań. Pytanie: „Kim dla ciebie jest Maryja” zadałem nie tylko zawodowemu teologowi, ale także zaprzyjaźnionemu pisarzowi, z młodszego pokolenia. Początkowo nie chciał obnażać swojej „heretyckości”. Powiedział: „Kult maryjny jest mi – niestety – dość obcy, choć mój śp. ojciec miał na drugie imię Maria (urodził się zresztą w święto maryjne). Od maleńkości miałem rezerwę do różańca, a kiedy w kazaniach pojawiała się Maryja, na ogół towarzyszył Jej jakiś taki ckliwy, rozczulający ton, który nie bardzo do mnie trafia. Co gorsza, fatalnie czuję się w Częstochowie: za dużo tam ludzi, za głośno i ogólnie zanadto dewocyjnie. Natomiast jest jedno miejsce, związane z Matka Bożą, które zrobiło na mnie piorunujące wrażenie: Ostra Brama. Fakt, że ten niewiarygodnie urodziwy obraz jest prawie na ulicy, że to sacrum przez otwarte okno niemal wylewa się na zwykłą ulicę, i jeszcze ten wysoki, nieco histeryczny zaśpiew kobiet, i to, że rzecz się dzieje bezpowrotnie za granicą, choć bywało inaczej – to daje niezwykle na mnie działającą mieszankę. Ale znamienne, że tam Matka Boża jest bez Dzieciątka. Jak gdyby bardziej mnie pociągał dramat wyboru samotnej kobiety, która musi odpowiedzieć na wezwanie, od której zgody i zawierzenia, że nie ma halucynacji, wszystko przez moment zawisa – niż z natury rzeczy stereotypowe wyobrażenia o miłości Matki do Syna i na odwrót. Potem znowu coś się ważnego dla mnie dzieje w chwili, gdy Ona zostaje Pietą”. Krytyczny czytelnik pomyśli teraz, że oto mamy do czynienia z klasycznym przykładem inteligenckiego niedostatku duchowego, który bierze się z plątania wartości religijnych i estetycznych. Myślę, że to nie jest prawda, choć na pewno taki stosunek do kultu maryjnego jest bardzo rzadki, ale umówmy się – on w Polsce także istnieje. Poruszeni wielką modlitwą tysięcy umęczonych, ale szczęśliwych pielgrzymów, którzy co roku w sierpniu stają przed obrazem Czarnej Madonny i w tylu innych sanktuariach, nie możemy zapominać, że istnieją ludzie wiary, żyjący sakramentami we wspólnocie, a którzy jednocześnie przeżywają swoje relacje z Bogiem w sposób bardzo indywidualny, w myśl zasady sformułowanej kiedyś przez Menachema Mendla z Kocka, że Bóg mieszka wszędzie tam, gdzie się Go wpuści.