Ten mały kraj ciąży ku Zachodowi najsilniej ze wszystkich państw byłej Jugosławii. Czy to dlatego Słoweńcy tak często mówią o sobie, że „nie są zbyt religijni”?
Najwięcej osób przybywa na Ptujską Gorę w święta maryjne. Wtedy gromadzi się tu nawet 8 tys. pielgrzymów. Rocznie zagląda ich do sanktuarium około 60 tys. Przyjeżdżają z całej Europy, także z Polski, często po drodze z Medjugorie. Chcą choć przez parę minut pomodlić się do Maryi, która wszystkich chowa pod swój płaszcz. Na tutejszej płaskorzeźbie artysta umieścił, oprócz Matki Bożej, aż 82 postaci. Ich twarze to portrety prawdziwych ludzi, żyjących na początku XV wieku. Czy dzisiejsi Słoweńcy chcą uciec spod tego płaszcza? Niektórzy pewnie tak. Ale siewcy – tacy jak ojciec Janez – ciągle sieją tu słowo Boże. Jaki plon wyda to ziarno, okaże się w przyszłości.
Bez klękania i koloratki
Celje, następny punkt na naszej trasie, to bardzo stare miasto. Jego początki sięgają czasów, gdy na tych ziemiach osiedlili się Celtowie. Prawa miejskie nadali mu w 46 r. po Chr. Rzymianie. Z samej ilości zabytkowych kościołów można wnioskować, że miasto jest na wskroś chrześcijańskie. Tuż przy rynku znajduje się zabytkowa katedra św. Daniela, a przy niej pomnik Antona Martina Slomšeka, XIX-wiecznego biskupa Mariboru, znanego z ekumenicznej postawy i działań na rzecz rozwoju szkolnictwa. To jedyny, jak dotąd, słoweński błogosławiony. Wyniósł go na ołtarze w 1999 roku Jan Paweł II. Na rynku stoi figura Chrystusa, a pod nią postaci trzech świętych: Józefa, Rocha i Floriana. W centrum znajdujemy też dużą katolicką księgarnię.
Przy kościele Ojców Kapucynów, położonym na wzgórzu, na które prowadzą drewniane „kapucyńskie schody”, spotykamy się z polsko-słoweńską rodziną Oli i Karliego Pintariców. Przychodzą z trójką dzieci: 6-letnią Niną, 3,5-letnim Dawidem i 13-miesięcznym Filipem. Ola pochodzi spod Warszawy, jest tłumaczką języka słoweńskiego. Ze swoim mężem poznała się w Austrii, podczas wakacyjnego wyjazdu. – Po prostu porwał mnie do siebie – śmieje się. W tym roku obchodzą dziesięciolecie małżeństwa.
Pintaricowie także zastrzegają się, że „nie są zbyt religijni”. Ola śpiewała jednak przez trzy lata w kościelnym chórze. Teraz zamierza do niego wrócić. – Może znów będę bliżej tego wszystkiego: wiary, sakramentów? – zastanawia się.
Życie na kukurydzy
Nieco inne są również w Słowenii świąteczne zwyczaje. – Dla mnie na początku męczący był sposób, w jaki Polacy obchodzą Boże Narodzenie – zwierza się Karli. – Nie rozumiałem, czemu ma być aż dwanaście potraw, po co tak komplikować sobie życie? U nas jest tylko choinka i zwykła kolacja. No i Pasterka.
Karli chodził co roku na Pasterkę do kościoła położonego na wysokości ponad tysiąca dwustu metrów, na szczycie Paški Kozjak: – Z roku na rok chodziło nas coraz więcej, aż zrobiła się z tego tradycja. Teraz tutejsze Towarzystwo Górskie organizuje co roku w Boże Narodzenie procesję do tego kościoła z pochodniami.
W Niedzielę Palmową odbywają się konkursy na największą palmę. – Wsie biją wtedy rekordy Guinnessa – mówi Karli. Szczególną wagę przywiązują Słoweńcy do świąt wielkanocnych, dlatego najwięcej mają zwyczajów związanych właśnie z nimi: – W Wielką Sobotę święci się hubę. Żar z tej huby niesiemy potem do domu i wkładamy do pieca chlebowego.
Karli czuje się związany z kościołem św. Lenarta w rodzinnej Novej Cerkvi. To ostatnia parafia, w której pracował Anton Martin Slomšek, zanim został biskupem. Leży blisko Celje, więc udajemy się tam wraz z rodziną Pintariców. Chcą nam pokazać miejsce, w którym brali ślub. Teraz ślubów jest w Słowenii coraz mniej – młodzi Słoweńcy są najmniej skorzy do ożenku ze wszystkich narodów w Europie. Wolą żyć „na koruzi” (na kukurydzy) – to odpowiednik naszego „na kocią łapę”. W zeszłym roku w Novej Cerkvi miały miejsce tylko dwa śluby. Chrztów było znacznie więcej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).