Słynna rodzina Borejków zaśpiewa kanony? I to w pękającej w szwach hali Międzynarodowych Targów Poznańskich? Stolica Wielkopolski czeka na kilkadziesiąt tysięcy młodych z całej Europy.
Sałata z kanonami
Cisza. Jemy obiad wraz z braćmi i wolontariuszami z różnych krajów Europy. Bardzo prawdziwie brzmią słowa kanonu, którym rozpoczynamy posiłek: „Laudate omnes gentes, laudate Dominum”. A potem zapada cisza. Jak makiem zasiał. Młodzi nakładają sobie w milczeniu zieloną sałatę i polewają ją oliwą z oliwek. Słychać jedynie słowa lektora: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. Prostota.
Cecha charakterystyczna wspólnoty. Przy najsłynniejszej poznańskiej kamienicy przy Roosevelta 5 kilka dziewczyn robi sobie pamiątkowe fotki. Czy słynna poznańska rodzina Borejków (bohaterowie popularnej serii książek Małgorzaty Musierowicz), która biegała przecież na Msze do dominikanów, śpiewałaby kanony z Taizé? Niezwykłym charyzmatem spotkań jest uświęcanie miejsc, które z modlitwą mają niewiele wspólnego. Wielkie hale produkcyjne i sale targowe zamieniają się w świątynie. Pracujący w nich na co dzień ludzie przecierają oczy ze zdumienia.
Kto pierwszy rzucił hasło: róbmy spotkanie w Poznaniu? Młodzi do dziś spierają się o to z arcybiskupem – śmieje się brat Marek. – Historia spotkania jest niezwykła: dwoje młodych ludzi Ania i Andrzej trafiło do Taizé. Wrócili oczarowani. – Porwał mnie ten międzynarodowy tłum śpiewający kanony, spotkania z młodymi – zapala się Andrzej Grupa.
– Po wieczornej modlitwie można było zostać i podejść do brata Rogera. Już nie na rozmowę, bo był bardzo schorowany, ale po błogosławieństwo. Poszedłem. Ale jakoś bez przekonania. Bardziej po to, by mieć o czym opowiadać w domu. Brat Roger błogosławił mnie i błogosławił. Kurcze, czemu to tak długo trwa? – zastanawiałem się. Podniosłem głowę, a on zaczął coś do mnie mówić. Byłem tak przejęty, że nie rozumiałem ani słowa. „Je ne comprends pas” – wydukałem.
A on uśmiechnął się szeroko i rzucił: „I don’t understand you”. Po chwili zorientowałem się, że przez cały czas mówił po angielsku. Okazało się że zaprosił mnie do braci na obiad. Każdego dnia tego zaszczytu mogło dostąpić kilku chłopaków. Wróciłem do namiotu, ale nikt nie chciał mi uwierzyć. Poszedłem na obiad. Czułem się na początku nieswojo, ale gdy zacząłem gadać z bratem Markiem, który okazał się poznaniakiem, lody puściły…