O znajdowaniu sensu w ciężkiej chorobie, radościach na onkologii i miłosnej prozie z ks. prof. Markiem Chrzanowskim rozmawia Agata Puścikowska.
Agata Puścikowska: Spotykamy się w szpitalnym hotelu, gdzieś między oddziałem onkologii a prosektorium. A Ksiądz się śmieje.
Ks. prof. Marek Chrzanowski: Po ludzku faktycznie słabo to wygląda, jesteśmy w środku niezbyt przyjaznych i radosnych światów. Ale popatrz na to inaczej: dopóki jesteśmy „między”, pośrodku, to... mamy szansę: na wyjście, na życie, na przyszłość. Paradoksalnie tu, gdzie jestem, czuję się dobrze. Mam wokół dobrych, życzliwych ludzi, którzy pomagają Panu Bogu i przedłużają moje życie, walczą o mnie. Teraz – poprzez radioterapię. Wbrew wszystkiemu potrafię zachować nadzieję i na jutro, i na pojutrze, ale dopisuje mi też niezły humor.
Wcześniej były chemie. Wtedy humor też dopisywał?
Także, choć trochę inaczej. Podczas chemii, a szczególnie po niej, bardzo źle się czułem i nawet jeśli miałem humor, nie miałem siły go okazywać. (śmiech)
Trudno się było pogodzić z diagnozą: chłoniak?
Na początku choroby zadawałem trudne pytania, ale z tego, co pamiętam, takie poczucie wielkiej trwogi trwało jedynie dobę. Myślę, że dłuższego czasu zwątpienia bym nie przetrwał.
info@episkopat.pl
Ks. prof. Marek Chrzanowski jest orionistą, doktorem teologii i poetą.
Co się wtedy krzyczy?
Najtrudniejsze i najprostsze zarazem pytania: „Dlaczego?”, „Jaki to ma sens?”, „Komu to potrzebne?” – przecież mam tyle planów na życie i spraw niedokończonych. I tylu ludzi wokół, którym mógłbym pomóc. Było mi o tyle ciężko, że pierwsza diagnoza i wyniki badań nie pozostawiały złudzeń. Mówiono, że zostało mi kilka tygodni życia.
W takim momencie szybko szuka się spowiednika czy próbuje skoczyć na bungee?
Jedno i drugie. (śmiech) Człowiek jest gdzieś między bungee a spowiedzią właśnie. Ale w moim przypadku pójście do spowiedzi było naturalniejsze niż skakanie na bungee. I jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało, nikt nie zrozumie, kto tego nie przeżył. Wcześniej zresztą, z racji pracy duszpasterskiej, wiele razy pomagałem osobom, które rozpoczynały walkę z chorobą, walkę o życie. Przychodziły, płakały, a ja je pocieszałem... Teraz pewnie inaczej wyglądałyby te rozmowy.
Katolicy, pocieszając osoby cierpiące, mówią czasem: „Bóg tak chciał”...
Mówią. I bardzo mnie to drażni, bo jest krzywdzące dla Pana Boga. On chce naszego życia, szczęścia i dobra. Tłumaczenie takie jest może najłatwiejsze, ale nie znaczy, że jest prawdziwe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).