Ten śląski misjonarz pracował w Afryce w parafii większej niż cała archidiecezja katowicka. Jest też uwieczniony w ołtarzu kościoła w Knurowie. „Robi” w nim za św. Metodego.
Pracował też długo jako kapelan szpitalny. W Afryce rzadko się zdarzało, żeby ktoś nie chciał jego modlitwy. Pamięta, jak kiedyś nie życzyło sobie jego posługi dwóch białych. January wyszedł więc z ich sali, a w jednej z kolejnych spotkał białą kobietę. – Ona mówi: „Ale ja jestem żydówką”. Mówię: „Ty jesteś córką Abrahama i Sary! Ja się za ciebie pomodlę: »Sz’ma Izrael! Niech ci Pan błogosławi z Syjonu!«”. Gdy byłem znowu w tym szpitalu po trzech dniach, zawołała mnie: „Chodź tu do mnie, bo tak się umiesz ładnie modlić za żydów”. Dogadaliśmy się, że ja jestem z Polski, a ona z niedaleka, bo z Wiednia. To ważne, żeby się modlić za wszystkich. Masz być narzędziem Pana Boga – uważa kapłan.
Ksiądz Liberski wybudował w Afryce kilka kościołów, a przy nich szkoły i domy parafialne. Od początku pomagali mu w tym finansowo Ślązacy. Starał się o to m.in. biskup Herbert Bednorz, który pozwolił mu jechać do Afryki.
Zapomniana filia Henderson
Po 20 latach w Zambii misjonarz przeniósł się na kolejne 20 lat do Zimbabwe. W tym kraju doszło do jego najzabawniejszej językowej wpadki. Nie znał wtedy jeszcze dobrze języka cibemba, ale chciał zrobić niespodziankę wiernym, dla których odprawiał Mszę. Wypowiedział więc słowa „Pan z wami!” w ich ojczystym języku. – Niestety, zamiast „Infumu ibe nenu”, zaśpiewałem: „Infubu ibe nenu”. Nie wiedziałem, z czego oni się tak śmieją... Okazało się, że powiedziałem im: „Hipopotam z wami!” – wspomina.
W Zimbabwe działają kopalnie złota, więc ks. January z sukcesem przeszczepił tam świętowanie... Barbórki. Sprowadził nawet w tym celu z Rudy Śląskiej-Halemby obraz świętej Barbary.
Gdy został proboszczem w mieście Bindura, dopiero po trzech miesiącach ktoś mu powiedział, że 70 km dalej, w miejscowości Henderson, istnieje filia, w której jego świętej pamięci poprzednik odprawił Mszę Świętą tylko raz. Zapomniano jej też wpisać w oficjalny rejestr archidiecezji.
Śląski ksiądz pojechał tam. Ludzie przywitali go słowami: „Baba, ty nas nie kochasz!”. Baba, czyli ojciec. – Sporo wody upłynęło w pobliskiej rzece Mazowe, zanim się przekonali, że ich kocham – wspomina.
Z Bindury arcybiskup przeniósł go na misję św. Michała w Mhodoro, bardziej rozległą niż cała archidiecezja katowicka. Na jej terenie działało pięć kopalni złota. Istniało w niej też 60 stacji duszpasterskich, do których trzeba było dojeżdżać, a kapłanów było tylko dwóch. Najdalsza fila była odległa aż o 86 km.
Swoje ostatnie lata w Afryce spędził w parafii katedralnej w Harare, stolicy Zimbabwe. W 2007 r., w czasie odprawiania Mszy świętej, zemdlał. Lekarze kazali mu bardziej się oszczędzać. Postanowił wtedy wrócić do Polski, żeby nie obciążać archidiecezji Harare kosztami swojego leczenia.
Od maja 2008 r. znów mieszka więc na Śląsku. Mimo swoich 84 lat wciąż jeździ pomagać w duszpasterstwie do parafii w Tarnowskich Górach-Bobrownikach Śląskich. Tyle że po 40 latach spędzonych w Zambii i w Zimbabwe na naszym Śląsku jest mu teraz... zimno. – Proszę zobaczyć, mam na sobie trzy swetry – śmieje się.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).