Podziwiam jego radykalizm

Streszczeniem całej Ewangelii jest przykazanie „Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem”. Podstawowym powołaniem jest wzajemność. To dotyczy wszystkich.

Reklama

Według Jacka Hajnosa główną przyczyną bezdomności jest brak relacji. Co to znaczy, że bezdomność jest kwestią mentalności?

Wielu „domnych” ma w sobie egzystencjalny niepokój, bo im się wydaje, że mają czegoś za mało. Nie dość duże mieszkanie, nie dość duże zarobki, nie dość dużo przestrzeni na rozrywkę. Myślą, że jak to wszystko zdobędą, będą szczęśliwi. Można mieć dom, żonę i dzieci, ale żyć kompletnie poza relacjami. One mogą być chore… W domu można być bardziej samotnym niż na ulicy. Żyć obok siebie. Jak mówił cynicznie Machiavelli, bardziej się żałuje ojcowizny niż ojca. Jacek pokazał, że problem bezdomności nie dotyka tylko wąskiej grupy ludzi, którzy fizycznie nie mają gdzie mieszkać, ale jest pojęciem dużo szerszym.

Relacja miłości, przyjaźni, wszystko zmieni? Przecież czasem impuls do walki o siebie wynika z przekory, z nagłej eksplozji złości. Tłumiona, niszczy człowieka od środka. Kiedy wybuchnie, skierowana na dobry cel, bywa znakomitą siłą nośną. Choćby dlatego, że niweluje paraliżujący strach przed porażką.

Dotykamy poczucia sensu. Odpowiedzi na pytanie: Po co żyję? „Po co” zakłada też – dla kogo. To jest czynnik motywujący do tego, żeby się w ogóle starać. A propos relacji. Mieliśmy kiedyś klasyczną rozmowę, w której ja się wściekłem, niezbyt konstruktywnie. Chodziło o to, że część osób nie garnęła się do pracy. Obijali boki. Powiedziałem, że to już skandal, że nikt nie będzie niańczyć dorosłych chłopów i na nich pracować. Mnie to nie cieszy i szkoda na to życia, zajmę się czymś innym. Czas najwyższy, żeby wzięli wędki, a nie czekali na gotowe ryby. Na co jeden mi mówi: Jak ja bym taką wędkę dostał do ręki, tobym ją sprzedał i kupił flaszkę. Rybę bym dostał i miałbym zagrychę. Ponieważ to powiedział trochę dowcipnie, a trochę serio, poprosiłem, żeby rozwinął myśl. Usłyszałem: Dla kogo ja mam łowić?

To „dla kogo” jest kluczowe, ale nie działa w sposób automatyczny. Niektórzy nasi bezdomni mają córki, synów, wnuki, które o nich zabiegają. Jednego chłopaka mama z bratem przywieźli spod granicy niemieckiej. Kochali go, walczyli o niego i starali się mu pomóc na wszelkie możliwe sposoby. To nie jest tak, że nikt go nie chciał. Rozpił się, dom poszedł pod młotek, ale to nie był człowiek pozbawiony relacji. Na tym etapie, na jakim się znalazł, do tworzenia relacji nie był za bardzo zdolny. Bezdomność to kwestia uzależnień, schematów i zwyczajów, które są bardzo głęboko w człowieku. Co będzie bodźcem wyzwalającym, że pojawi się w nim złość? To tajemnica. Po tylu latach nie mam uniwersalnej rady. Punkt złości, to mi się jednak po męsku podoba.

Czyli czasem tak bywa?

Był gość, który wykańczał się na oddziale intensywnej terapii medycznej. Wszyscy w rodzinie byli pewni, że wreszcie pozbędą się kłopotu. Wnuczka z drugiej klasy przyszła się pożegnać i powiedziała: Dziadek, ja bym bardzo chciała, żebyś był na mojej pierwszej komunii. On się wtedy tak konstruktywnie wściekł, że postanowił, że nie umrze, wbrew wszystkim. Miał zapaść i wyszedł z tego. Później mieszkał u nas. Wyprowadził się, planuje ślub. To było dziesięć lat temu. Wcześniej był na kilku terapiach, ksiądz mu pomagał, rodzina mu tłukła do głowy – nic nie działało. Pomogło dziecko… Nie wiemy, w którym momencie dobra wściekłość się w kimś obudzi.

Brat Albert mówił, że trzeba być dobrym jak chleb. Dostępny na stole do krojenia. Jak to rozumieć?

Mnie Brat Albert kojarzy się ze zdaniem: „Skąpy jest ten, kto nie jest jak On”. Chrystus stał się chlebem w Eucharystii, wydał samego siebie dla nas. Przed „Wykonało się” powiedział „Pragnę”. To nie dotyczy napoju. On czegoś potrzebuje, umiera jako potrzebujący. Jak się to zestawi z powiedzeniem Brata Alberta, widać, że u niego wszystko się brało z kontemplacji Chrystusa. Pomaganie bez tego odczyta się w krzywym zwierciadle. Mnie w pomaganiu nie chodzi o to, że się od ludzi niczego nie oczekuje, tylko o braterstwo.

Odkryciem były słowa Jana Pawła II o wyobraźni miłosierdzia. Liczy się nie tyle skuteczność, co zdolność bycia bratem dla cierpiącego człowieka. Gest pomocy nie może być odbierany jako poniżająca jałmużna, lecz świadectwo braterskiej wspólnoty dóbr. Świadomość braterskiej wspólnoty jest kluczowa. Jako ksiądz cały czas muszę się pilnować, bo na dzień dobry startuję z przewagą. Człowiek, który nie ma domu, nie ma co jeść, nie ma pieniędzy, zgodzi się na wszystkie warunki, jakie mu postawię. Chyba, że będą absurdalne. Mogę temu nadać szlif świętości, podpiąć pod wielkie idee. A tak naprawdę traktować go z góry. Czasem jedziemy do parafii i mówią – ks. Mirek mieszka z bezdomnymi, on jest jak drugi Brat Albert. Stał się jednym z nich. Jak widzę, że proboszcz ma poczucie humoru, to w czasie kazania mówię: Bardzo dziękuję, że ksiądz proboszcz tak myśli, ale po pierwsze, nasi mieszkańcy nie są aż tak strasznie biedni, przez nikogo niekochani. Aż tak źle nie jest. Po drugie, nie jestem jednym z nich. Takie mówienie jest nieuczciwe. Mam całkiem ładne mieszkanie, o wiele bardziej przestronne od przyjaciół, którzy tu mieszkają. To moje czwarte lokum, wcześniej mieszkałem w takim samym pokoiku jak nasi domownicy. Z różnych powodów potrzebuję więcej przestrzeni. Na przykład przyjmuję wielu gości, odbywają się spotkania. Jeśli się znudzę, wypalę zawodowo, pójdę do biskupa i powiem: Księże biskupie, już dość długo się tym zajmuję, jakby ksiądz biskup mógłby mnie wysłać na parafię… Wyśle mnie, będę miał z czego żyć i gdzie mieszkać. Oni nie mają tego luksusu. Męczyło mnie to przez wiele lat. Czy nie powinienem pójść w radykalne ubóstwo, tak jak Brat Albert?

Wyrzec się własności?

Tak, żyć jak nasi mieszkańcy, nie mieć samochodu. Podziwiam Brata Alberta za radykalizm. Miał do zostawienia dużo więcej, sławę, karierę. To jest indywidualne powołanie – nie moje. A może trzeba by mieć trochę więcej wiary i oddania? Staramy się, żeby nasz dom był gustownym, pięknym miejscem. Zdobimy go mozaikami. Żartujemy z chłopakami, że robimy taki dom, że jakby nam ktoś kazał go opuścić w dziesięć minut, a ktoś inny przyszedł i nie wiedział, co tu było wcześniej, to ostatnie, co by mu wpadło do głowy, to dom bezdomnych.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama