Wtedy przychodzą do głowy najlepsze pomysły i przypomina się tysiąc rzeczy niecierpiących zwłoki. Nic, tylko wstać i… zostawić modlitwę. Rozproszenia. Walczyć z nimi? Pokochać je?
A miało być tak pięknie. Telewizja, autografy – biadolił w „Seksmisji” Jerzy Stuhr. A miało być tak pięknie. Może nie od razu jak w „Wielkiej ciszy”, znam swą kondycję. Ale dwadzieścia minut wyciszenia, skupienia na słowie Bożym, a nie galopujących myśli i setek rozproszeń. Czy to tak dużo?
Wyobraźnia szaleje. Nic dziwnego, że Teresa z Ávila nazywała ją „wariatką domową”. Żyjemy rozpędzeni, bombardowani wszelkiej maści medialnymi bodźcami. Trzymamy „wszystkomające” komórki, połykamy żółte paski u dołu ekranu, miliony nagłówków na portalach, filmy, reklamy. Można dostać oczopląsu. I jak tu się wyciszyć i odrzucić rozpraszające nas myśli? Ileż osób opowiadało, że w czasie pierwszych dni rekolekcji ignacjańskich miało ochotę zwiać przez okno? A to przecież jedynie pierwszy etap wyciszenia się!
– Jesteśmy zarzuceni ogromem informacji – opowiada biskup Edward Dajczak, diagnozujący szanse na dotarcie z Ewangelią do młodego pokolenia. – Czytałem badania, z których wynika, że jedno sobotnio-niedzielne wydanie „New York Timesa” dostarcza więcej informacji, niż otrzymywał przez całe życie człowiek żyjący w połowie XIX wieku.
Zafiksowanie na modlitwie
– Trzeba sobie uświadomić, że nie ma „techniki radzenia sobie z roztargnieniami” – wyjaśnia siostra Bogna Młynarz ze Zgromadzania Duszy Chrystusowej, doktor teologii duchowości. – Bo też modlitwa nie jest ćwiczeniem duchowym, które trzeba odrobić, a naszym celem nie jest idealne skupienie, lecz spotkanie. Wydaje mi się, że przyczyną wielu roztargnień jest właśnie to zafiksowanie na własnej modlitwie, na swoim stanie, na szukaniu potwierdzenia, że „dobrze się modlę”. A to wszystko jest tak naprawdę mało ważne! Im bardziej szukamy skupienia, tym bardziej oddalamy się od Boga. Więc często chodzi o to jedynie, byśmy uświadomili sobie, że Bóg na nas patrzy, słucha, po prostu jest. Byśmy Go przez wiarę zauważyli.
Natomiast jeśli autentycznie jesteśmy przed Panem, a akurat kotłuje się w nas wiele spraw, trosk, niepokojów, to po prostu pogadajmy o tym z naszym Bogiem. Jego to interesuje. Modlitwa nie powinna być sterylnym aktem intelektualnym, lecz stanięciem przed Bogiem we wszystkim, co w nas jest. Znakiem, że nie prowadzimy jedynie wewnętrznej dyskusji z samym sobą, ale naprawdę Mu to wszystko pokazujemy, jest moment, gdy czujemy, że coś się z nas wylało, i jesteśmy gotowi usłyszeć coś nowego, usłyszeć głos Pana. Czyli jak podpowiada psalmista, trzeba „wylać swoje serce przed Panem”, a wtedy, gdy jest ono opróżnione, staje się zdolne przyjąć łaskę.
Nie katuj się!
– Rozproszenia? Każdy ma z tym problem. Czy św. Dominikowi lub Ignacemu Loyoli było łatwiej, bo żyli w bardziej wyciszonym świecie? Nie! Przecież już starcy żyjący przez kilkadziesiąt lat na pustyni opowiadali, że jest to wielki trud – mówi dominikanin o. Tomasz Nowak. – Ponieważ misjonarki miłości Matki Teresy z Kalkuty prowadzą bardzo intensywne życie, mają mnóstwo modlitw ustnych. Wypowiadają głośno słowa modlitw, by… nie usnąć ze zmęczenia. Nauczyły się skupienia na modlitwie ustnej.
Najważniejsze jest stanięcie przed Bogiem w prawdzie. Powiedzenie: „Jestem w takim miejscu. Nie potrafię się skupić”. Może przez długi czas będę musiał modlić się głośno? Będę Go głośno uwielbiał? Ja często, modląc się, czytam głośno Biblię. Nawet jeśli sam nic nie rozumiem, to złe duchy drżą. (śmiech)
Bardzo dotyka mnie to, w jaki sposób św. Dominik spędzał czas przed Bogiem. Bracia zanotowali, że czytając słowo, wzdychał, mówił, całował księgę, wstawał, siadał. To było tak dynamiczne czytanie! Nie mówmy: „zmarnowałem 20 minut”. Można zapytać: „czy pozwoliłem Bogu się ze mną spotkać?” Nieistotne są emocje, to, czy cokolwiek odczuwałem. Czy dałem Mu szansę na to, by się ze mną spotkał? A może byłem tak zajęty sobą i walką z rozproszeniami, że nie dałem Mu przestrzeni na spotkanie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).