Jaki może być chór parafialny? Rodzinny, przyjazny i… profesjonalny.
Salka jest niewielka, poobwieszana dyplomami. Przez 25 lat tych nagród się nazbierało. A jest to śpiewający fenomen – przez chór Schola Cantorum Maximilianum przewinęło się kilkuset śpiewaków. Małych i dużych. Tymczasem parafia św. Maksymiliana na podwarszawskich Błotach, przy której chór powstał, liczy sobie… 2 tys. dusz.
Na osiem głosów
Próba to wyjątkowa, bo niedługo jedna z chórzystek wychodzi za mąż i trzeba opracować odpowiednią oprawę muzyczną. Dyrygent i twórca chóru, Zbigniew Siekierzyński w garniturze i pod krawatem. Bo muzyka i wspólne śpiewanie wymagają eleganckiej oprawy i podkreślenia – nawet strojem – tego, co ważne. – Jeden tu rządzi. Reszta słucha – przypomina dyrygent tonem dość surowym. – Nie bawić się szalikiem na próbie – upomina kilkunastolatkę. – Zaczynamy. Raz, dwa, trzy…
Dziś wszystkie głosy śpiewają jednocześnie. Pierwszy i drugi sopran, pierwszy i drugi alt, podobnie tenory i basy. Niektóre utwory chór wykonuje na osiem głosów. „Ave, ave verum Corpus…” – nie ma możliwości, by Mozartowski utwór w małej salce wybrzmiał do końca. Głosy zlewają się, tłumią. Nie szkodzi. Ćwiczyć trzeba. A najmniejszy nawet fałsz wychwytuje maestro Siekierzyński. Dopiero na sali koncertowej 70-osobowy śpiew zaprezentuje się w całej krasie.
Teraz „Laudate Dominum” – również Mozarta. Poprzeczka wyższa. Solistka Agnieszka zaczyna, włączają się poszczególne głosy. Mała Anulka Skibińska wpatruje się w partyturę. Nie jest jeszcze pewna wszystkich dźwięków. Nadrabia zdolnościami i oparciem w mamie. A mama, Maria, jest obok. Obok jest też jej starsza siostra i 17-letni brat Józef. Bo tak to jest w Scholi Cantorum Maximilianum: zaczyna śpiewać jeden członek rodziny, a za chwilę dołączają inni. – Pan Zbigniew przyjął mnie do chóru, po czym okazało się, że dzieci są dużo zdolniejsze od matki. Śpiewamy więc wspólnie – śmieje się Maria Skibińska. – Cieszy, że śpiewa również Józef. Tu zyskał przyjaźnie, wydoroślał. Jest niezłym tenorem. Natomiast 13-letnia Marta to sopran.
Według Marii Skibińskiej obcowanie z muzyką, czy szerzej – kulturą, i to chrześcijańską, jest nieodzowne w dobrym wychowywaniu dzieci. Tym bardziej gdy repertuar chóru jest wyszukany: śpiewa klasykę XIX-wieczną, pieśni staropolskie czy też XX-wieczną awangardę.
Rodzinna sprawa
Tymczasem próba trwa. – Taki to pęd, że nie wszystko można idealnie opracować – tłumaczy między jednym a drugim utworem dyrygent, choć wszyscy, nie tylko na Błotach, wiedzą doskonale, że pan Siekierzyński niedoróbek nie toleruje. I wszystko musi brzmieć perfekcyjnie.
Chłopaków dzisiaj na próbie mało. Mało, czyli kilkunastu. Zwykle jest niemal połowa, i to w różnym wieku: od 11-latków do nawet 60-latka. I to jest wielki sukces pana Zbigniewa: – Dziewczynki czy kobiety zwykle garną się do chórów. Z panami, chłopakami, jest gorzej. U mnie natomiast mężczyźni czują się pewnie, są doceniani. Śpiewają u nas na przykład bracia: zaczyna jeden, potem drugi i trzeci. Bywa, że i tata w końcu dołącza. Zresztą także moja cała rodzina tu śpiewa. Dla nas, Siekierzyńskich, chór to dzieło życia.
Bo z tym chórem było tak, że 25 lat temu młody i pełen ideałów muzyk Zbigniew Siekierzyński postanowił: stworzę tu chór z prawdziwego zdarzenia. I nie przeszkadzało mu, że parafia maleńka, a więc i potencjalnych sopranów czy basów raczej wielu nie znajdzie. – Pomógł ówczesny proboszcz, bo uwierzył w ten plan. I tak to się kręci. Pracuję w szkołach (jestem nauczycielem muzyki), prowadzę inne chóry, ale 5 razy w tygodniu spotykamy się na Błotach i ćwiczymy. Chórzyści przychodzą dwa razy w tygodniu – na próbę własnego głosu i w piątki – na próby całości. Ja jestem codziennie.
A motywacja jest też rodzinna – pan Zbigniew w chórze poznał swoją żonę Agnieszkę. Pani Agnieszka jest jego prawą ręką w kwestiach organizacyjnych. Jako prawnik radzi sobie z papierkami, planowaniem… – Agnieszka jest ze mną zawsze. Wielkie wsparcie, talent i samozaparcie. Żona przez wszystkie trzy ciąże śpiewała. Tak więc trudno się dziwić, że teraz śpiewają także synowie. I choć jeden studiuje prawo, a drugi ekonomię, to równolegle studiują też muzykę kościelną. Najmłodszy syn natomiast gra na skrzypcach i fortepianie.
Obecnie w chórze śpiewa ok. 70 osób, a chętnych przybywa. Połowa mieszka na terenie parafii, połowa przybyła z ościennych wspólnot. W tym roku śpiewacy – mężczyźni uzbrojeni w radio internetowe, słuchawki na uszach i przenośne megafony – koordynowali śpiew na największym w Polsce, warszawskim Orszaku Trzech Króli. – Chodziło o to, by śpiew był wszędzie ten sam, by tłumom ludzi pomóc w śpiewaniu kolęd, by brzmiały dobrze i były zsynchronizowane – tłumaczy Zbigniew Siekierzyński. – Bo to nie sztuka śpiewać pięknie tylko w dobrym chórze. Sztuką jest wyjść z dobrym śpiewem i „wciągnąć” w dobre śpiewanie każdego, bez wyjątku. Ludzie naprawdę chcą śpiewać i chcą śpiewać pieśni religijne. Tylko coraz rzadziej mają ku temu sposobność…
Chór na wychowanie
Problem zaczyna się już w szkołach. Zbigniew Siekierzyński przypomina, że w latach 70. w większości szkół były chóry. I to dobre. Na przeglądach ogólnopolskich śpiewało nawet 200 zespołów. Obecnie takich przeglądów w zasadzie nie ma. Bo i dobrych chórów brak. A jak twierdzi dyrygent, wychowawcza rola śpiewania w chórze jest nie do przecenienia. – Tyle się obecnie mówi, że w karierze zawodowej potrzebna jest umiejętność pracy w zespole. Tymczasem współcześni młodzi ludzie to egocentrycy. Zaręczam: moi chórzyści świetnie pracują wspólnie. Bo wiedzą, że „nasze cenniejsze niż moje”.
A podporządkować się wspólnemu, śpiewaczemu dobru i wymagającemu, czasem nawet nieco apodyktycznemu dyrygentowi – trzeba. – Ależ ja muszę być wymagający! Chórzyści przychodzą na zajęcia, znają się i lubią. Więc i pogadać by chcieli, i pośmiać się. Na wszystko jest pora. Ale śpiew jest najważniejszy.
Schola Cantorum Maximilianum ma w repertuarze 40 kolęd (zebranych na świeżo wydanej płycie) i ponad 150 innych utworów – wielkie to bogactwo, wymagające pokory i pracy. – Tak naprawdę śpiewanie to styl życia. Jeśli wymagam od chórzystów, by pracowali na 30 proc., ja muszę pracować na 150 proc. możliwości. W przeciwnym wypadku chór dawno by się rozleciał…
Jakub Tomaszewski pracuje w banku, studiuje też grafikę. Jego przygoda z chórem rozpoczęła się jeszcze w podstawówce, w której uczył pan Siekierzyński. – To on wydobył mój talent i tak zachęcił do śpiewania, że nie wyobrażam sobie życia bez chóru. U nas śpiewają prawnicy, gospodynie domowe, technicy, dzieciaki z podstawówki, maturzyści czy osoby przed emeryturą. Jak widać, można stworzyć chór niemalże rodzinny, na poziomie bardzo wysokim, bo przecież wciąż jeździmy na koncerty, konkursy, w tym międzynarodowe. I zdobywamy laury – chwali się pan Jakub.
Teraz próba kolęd. Wielogłosowe „Anioł pasterzom mówił”. Potem „Bóg się rodzi” i „Cicha noc”. Aż tu nagle ciszę nocną przerywa dyrygenckie: – Będziesz tu śpiewać czy się rozpraszać? Jak się nie skupisz, to się nie nauczysz – dyrygent Siekierzyński, po krótkiej reprymendzie, jak gdyby nigdy nic wraca do dyrygowania.
Anulka Skibińska nadal dzielnie śpiewa. Mimo senności. Może za dwadzieścia lat mała śpiewaczka z Błot zaśpiewa w wielkiej filharmonii?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.