Znają się od podstawówki. Obie pochodzą z Wodzisławia Śląskiego, obie studiują medycynę w Katowicach i obie działają w wolontariacie misyjnym. W tym samym, do którego należała zamordowana w Boliwii Helena Kmieć.
Podpisujemy się pod tym, co wszyscy piszą i mówią o Helence – przyznają zgodnie Beata Nowakowska i Danuta Materzok, salwatoriańskie wolontariuszki misyjne. – W wolontariacie była chyba jedną z najbardziej świętych. Zawsze dla każdego miała czas. Potrafiła przylecieć np. ze Sztokholmu (była stewardessą – przyp. red.), wchodziła w swoim ubranku i mówiła: „Czekajcie, ja tylko idę się przebrać i już do was dołączam” – wspomina Beata.
– Cicha, spokojna, zawsze uśmiechnięta. Bardzo kojarzę ją z muzyką. Miała rajstopy w nutki, na telefonie miała nutki, wszędzie…– dodaje Danusia.
Widzimy się za rok
Beata i Danusia należą do regionu śląskiego Wolontariatu Misyjnego Salvator. Obie mają za sobą misyjne wyjazdy. I nie zamierzają na nich poprzestać. Mimo że Beata już zdążyła wyjść za mąż, a Danusia w tym roku kończy studia. Przed stażem lekarskim chce na trzy miesiące pojechać na Filipiny.
– Wiemy, że misja może być niebezpieczna. Wiedziałyśmy o tym wcześniej, zanim zginęła Helenka – przyznaje Beata. A Danusia dodaje, że przed Filipinami zrobiła listę przykrych sytuacji, z jakimi może się tam spotkać. – To nie jest krótka lista – zaznacza. Mimo tego, chce zaryzykować.
Beata na swój pierwszy wolontariat pojechała do Gruzji. Na drugi – prawie roczny – wybrała się do Zambii. Jeszcze przed wyjazdem od chłopaka przyjęła pierścionek zaręczynowy. – Powiedziałam: „Fajnie było, widzimy się za rok” – uśmiecha się. On pojechał na Erasmusa na Teneryfę. Ona – do Zambii. W grudniu ubiegłego roku wzięli ślub. Beata wzięła dziekankę i od października 2015 do sierpnia 2016 r. była w Afryce. Tam – w wakacje i niektóre weekendy – pracowała w sierocińcu dla chłopców prowadzonym przez świecką misjonarkę z Ameryki. W Zambii razem ze śląskimi boromeuszkami posługiwała też wśród chorych. Najpierw w szpitalu, potem wylądowała w przychodni w buszu w Chamilali.
– Do szpitala przyjechała siostra Józefa. Powiedziała, że przychodnia nie jest jeszcze gotowa, a ludzie już do niej przychodzą! Potrzebuje więc rąk do pracy. Na co siostry: „Mamy tu jedną wolontariuszkę, weź ją sobie” – wspomina wesoło Beata.
Tam studentka trochę nauczyła się języka nyanja, którym posługiwali się Zambijczycy mieszkający w tej część kraju. Kiedy o jej zdolnościach językowych dowiedzieli się chłopcy z sierocińca, przestali mówić do niej po angielsku. Beata przyznaje, że sporo nauczyła się od swoich afrykańskich przyjaciół. Dzięki nim wie, że ważniejsze jest być niż mieć. – A jak już mieć, to mieć czas: dla Pana Boga, dla drugiej osoby – wymienia. W Afryce nie czuła zagrożenia ze strony człowieka. Bardziej niebezpieczne były dla niej zwierzęta i choroby.
Najpierw misja
Danusia w tym roku skończy medycynę. Ale zanim rozpocznie pracę, chce pojechać na misje. W zeszłym roku w wakacje przez dwa tygodnie prowadziła półkolonie dla dzieci na Węgrzech. – Ksiądz nasz obóz w tłumaczeniu na polski nazwał: „rękami nogami”. Mniej więcej tak mieliśmy się porozumiewać – uśmiecha się. Na Węgrzech jest ok. 50 proc. katolików. Na półkolonie do salek przy kościele nie zawsze przychodziły dzieci wierzące. Pewnego razu podczas obiadu jedna z dziewczynek, widząc krzyż na szyi wolontariuszki, zapytała: „Co to jest?”.
– To był bardzo intensywny czas, mierząc go choćby ilością snu. Działaliśmy na 200 proc. naszych możliwości – przyznaje Danusia. – Zobaczyłam, że świadczenie o Bogu naprawdę ma znaczenie. Jednego razu razem z koleżanką spóźnione przyszłyśmy na obiad. Siadłyśmy, przeżegnałyśmy się i pomodliłyśmy. Jedna dziewczynka poszła po chleb dla nas. I zanim sama zaczęła jeść, też się przeżegnała. Widziała, że my zrobiłyśmy to wcześniej.
Więcej o wolontariacie na Facebooku: Wolontariat Misyjny Salvator – fanpage.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.