Ks. Jarosław Stoś mówi o statystykach religijności, relacjach w parafii i sensie kolędy.
Krzysztof Król: Nie wypadamy najlepiej w najnowszych badaniach praktyk religijnych Polaków. Średnia krajowa uczęszczania na Mszę św. to 39,8 proc., a w naszej diecezji – 28,8 procent. Jak Ksiądz podchodzi do tych badań?
Ks. Jarosław Stoś: Jestem ostrożny wobec statystyk. Natura wiary i przesłania ewangelicznego nie poddaje się zasadom i schematom statystyki. Nie trzeba zatem zamartwiać się z powodu marnych wyników statystycznych albo popadać w optymizm, gdy wskaźniki rosną. W mojej ocenie statystyka ciągle lepiej opisuje przedsiębiorstwa niż Kościół i dlatego w patrzeniu na wiarę czy parafię jest drugo- albo nawet trzeciorzędna.
A co jest na pierwszym miejscu?
Podstawą patrzenia i zrozumienia wspólnoty parafialnej są wzajemne relacje. Nie mam dużego doświadczenia jako duszpasterz parafii i być może to sprawia, że jakość i treść życia wspólnoty jest dla mnie dużo ważniejsza niż entuzjazm albo poczucie porażki z powodu 1,5 proc. poprawy lub pogorszenia frekwencji na niedzielnej Mszy Świętej. Bardziej interesuje mnie, jak wierni uczestniczą w sakramentach, jak słuchają naszych kazań, jak reagują na propozycje spotkań, z czego się cieszą, czym się smucą i o czym mówią w czasie kolędy… Te sytuacje dużo wiarygodniej opisują stan wspólnoty, do której posłał mnie biskup.
Ale relacje są trudniejsze do opisania i zdiagnozowania…
Dlatego może czas, abyśmy zmienili sposób podejścia w mówieniu o Kościele i o tym, co się w nim dokonuje. Jest bowiem dość mocno zakorzeniony w nas „stereotyp ilości” – tzn. cieszą nas wydarzenia, w których bierze udział dużo wiernych, kiedy świątynia jest pełna ludzi, a smuci garstka modlących się w kościele. Szukamy może zbyt często potwierdzenia sensu naszej troski duszpasterskiej w wydarzeniach dużych. Ale jak spojrzymy na Ewangelię, to tych „dużych” wydarzeń jest niewiele. Oczywiście są takie momenty, jak chociażby Kazanie na Górze czy rozmnożenie chleba, kiedy przy Jezusie gromadzą się tłumy. Ale większość sytuacji ewangelicznych rozgrywa się dyskretniej, w relacjach międzyosobowych, które pociągają do Jezusa, fascynują Nim albo dystansują i zniechęcają. Nie chcę absolutyzować swojego sposobu patrzenia na parafię, ale właśnie w relacjach ludzkich widzę wielki głód Kościoła i kapłana. Wbrew temu, co się słyszy, że parafia to przeżytek i trzeba szukać nowych form pastoralnych, ja mam poczucie, że parafia jest wspólnotą, która świetnie odpowiada na współczesną kondycję człowieka.
Powoli kończy się wizyta duszpasterska. Jak bumerang powraca pytanie, czy to ma jeszcze sens.
Zadaję sobie pytanie, jak to robić, żeby to miało sens. Ewangeliczne wychodzenie do ludzi jest zawsze właściwe. Z jednej strony ci, którzy mają bliskie relacje z Kościołem, czekają na księdza i jest to dla nich ważne wydarzenie. Ale w wielu innych sytuacjach drzwi otwierają księdzu ludzie, którzy nie znają dobrze ani Kościoła, ani swoich duszpasterzy. Jest to sytuacja – choćby tylko na płaszczyźnie psychologicznej – trudna, ponieważ zapraszają do domu w zasadzie obcego człowieka, mało tego, oddają mu inicjatywę rozmowy we własnym mieszkaniu. Oczywiście trudnością jest też kategoria „koperty”. Osoby obecne w życie parafii rozumieją, że częścią każdej wspólnoty są finanse. Ale w każdym innym wypadku „koperta” jest niezrozumiała i zabiera wszystkim trochę wolności.
Mówi się też czasami, że kolęda to okazja do rozmowy o życiu parafii. Problem jednak w tym, że 25 proc. osób, które odwiedzamy, to ludzie, którzy chodzą do kościoła i znają bardziej lub mniej parafię. Z resztą trudno rozmawiać o tym, czym żyje parafia, jeśli jej nie znają. Wtedy rozmawiamy o wierze, niewierze, życiu, problemach i radościach. Po prostu trzeba nawiązać najpierw jakąś relację… Jestem zwolennikiem pukania do wszystkich drzwi, ponieważ jest to szansa na spotkanie i nawiązanie relacji.
Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko – parafrazując tegoroczne hasło roku duszpasterskiego – iść i głosić…
To świetny pomysł, aby w tym roku wyeksponować hasło, które tak bardzo koresponduje z nauczaniem papieskim. Wezwanie: „Idźcie i głoście” dodaje odwagi i uświadamia, że nic nie da się zrobić, jeśli nie ruszymy się z miejsca. Nie wystarczy być obserwatorem! Trzeba wstać, oderwać się od całego szeregu swoich obowiązków, zajęć, przyzwyczajeń i ruszyć się w jakimś nieznanym sobie kierunku. Po prostu – żeby iść, trzeba wstać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).