Ktoś wypuścił ptaka z klatki

Był ktoś, kto w końcu we mnie uwierzył. Dam radę! To zostało zasiane w moim sercu, niby zdanie-nic, ale wystarczyło.

Reklama

Tak wielu ludzi straciło wiarę w siebie. Trzeba do nich dotrzeć, sprawić, by pokochali siebie, pogodzili się ze sobą, uwierzyli w miłość, choć w życiu tej miłości tak mało doświadczyli. To malutki płomień, a można nim przecież podpalić całe miasto. Skąd to wiem? Z historii własnego życia, z czasów, kiedy wydawało mi się, że nie jestem nic warta. Jednak wystarczyło jedno zdanie, jakby ziarno, by ono wzrosło i z czasem zmieniło moje życie. Bóg pomógł mi stanąć na nogi, a dzisiaj to ja chcę pomagać innym uwierzyć w siebie. Stąd Fundacja „Każdy Ważny”. Jak mówimy: „Budzimy ludzi do życia” – mówi prezes Ewa Kazimierczak.

Niech pani w nią wierzy

– Pamiętam dzień nawrócenia... – wspomina. – Stanęłam ze wszystkimi swoimi słabościami, wszystkimi złymi rzeczami, które zrobiłam. Zobaczyłam je i musiałam się przyznać: tak, to ja, nie sąsiad, nie koleżanka, ja taka byłam. I bałam się. Że stracę znajomych i przyjaciół, imprezy, które lubiłam, miłość, chłopaka, z którym byłam wtedy. Choć przecież wiedziałam, że ten związek skazany jest na porażkę. Ale myślałam, że się do niczego nie nadaję, że jestem brzydka, głupia, nic lepszego nie znajdę... Dziś wielu młodych jest też zranionych i ucieka, tak jak ja wówczas, w imprezy, alkohol, narkotyki, chore relacje – uważa.

Jej tata odszedł, gdy była mała. Wyjechał za granicę, a mama rozchorowała się poważnie. – Na tyle poważnie, że nie było szans na normalne relacje. We mnie było nieustanne poczucie braku bezpieczeństwa. Bunty, poszukiwania miłości, akceptacji w grupie rówieśniczej, używki, narkotyki, alkohol – wszystko, żeby zagłuszyć pustkę – wspomina pani Ewa. Nie wyobrażała sobie innego życia. Nie sądziła, że można inaczej. – Nie znałam wartości, które znam dziś, jak prawdziwa wierność, lojalność, czystość... Owszem, chodziłam na religię, ale tam nie rozmawialiśmy o takich rzeczach. Nie było sytuacji, żeby ktoś przyszedł i opowiedział swoją historię, że jest inne życie, że można znaleźć dobrego męża, że w ogóle są prawdziwi chrześcijanie – śmieje się pani Ewa. Jak mówi, nie znała ludzi, którzy czytają Pismo Święte i żyją nim. Taki świat dla niej nie istniał...

W liceum usłyszała zdanie, które do dziś jej towarzyszy i wzbudza wzruszenie. Nauczycielka polskiego powiedziała do jej mamy: „Jest zdolna. Da radę. Niech pani w nią wierzy”. – Był ktoś, kto w końcu we mnie uwierzył. Dam radę! To zostało zasiane w moim sercu, niby zdanie-nic, ale wystarczyło – podkreśla. Później studia, wznowienie choroby mamy, dramat samotności, autodestrukcja, ale i ta myśl, że musi być coś innego, narastające: „Nie chcę tak”, i w końcu: „Dam radę!”.

Prosta odpowiedź

– Kiedy kolejny raz chciałam złapać się kłamstwa, odczułam ból i w sercu zaczęłam wołać: „Boże, pomóż mi, bo ja już tak dłużej nie umiem żyć!”. Taka prosta modlitwa. Nie litanie, Nowenna Pompejańska, a kilka słów. Proste wołanie o ratunek. Już nie miałam się czego złapać. I Bóg wysłuchał mojej modlitwy natychmiast. Ujrzałam prawdę o sobie. Zmiana była okupiona cierpieniem, niektórzy odeszli, były łzy, ale poczułam się wolna. Poszłam do kościoła wyspowiadać się. Miałam motywację do zmiany, bo pozwoliłam Bogu wkroczyć w moje życie – uśmiecha się pani Ewa.

Nadszedł niesamowity czas. Jakby ktoś wypuścił ptaka z klatki. – Ja nie chodziłam, ja latałam. To było nowe życie – mówi. Później Rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym, małżeństwo, pierwsze dziecko. – Zaczęłam się modlić, prosząc Boga, aby dał mi pracę. Postawiłam Mu warunki. Dosłownie tak Bogu mówiłam: „Posłuchaj, ja mam rodzinę, małe dziecko i nie dam rady dla Ciebie ewangelizować, pracować i jeszcze rozwijać się, więc połącz mi to wszystko w jedno, bo po prostu nie mam czasu” – śmieje się na to wspomnienie.

W jednym z wydań „Miłujcie się” znalazła świadectwo Tadeusza Wasilewskiego o jego rezygnacji z in vitro i nawróceniu. – Kiedy to przeczytałam, wiedziałam, że to jest to. Że będę zajmować się naprotechnologią, że skończę kurs instruktora modelu Creightona – opowiada.

A czas mijał. Kurs kosztował 20 tys. zł i wiązał się z wyjazdem za granicę – nie mieli takich pieniędzy, nic się nie zmieniało. – W końcu zniecierpliwiona mówię: „Ile mam jeszcze czekać, Boże? Czy powinnam robić coś innego? Może coś mi się zdawało? Potrzebuję konkretu!”. I tak rozmawiając z Nim, weszłam do kościoła na krótką modlitwę. Miałam już wychodzić, ale ciągnęło mnie przed Najświętszy Sakrament. Chciałam usiąść gdzieś na końcu, ale coś pchało mnie do przodu. Podeszłam, a tam wielka ulotka z napisem: „Naprotechnologia”. Prościej chyba Bóg nie mógł mi odpowiedzieć – śmieje się pani Ewa.
Później poznała Martę Stasieło, instruktorkę modelu Creightona. Długo rozmawiały, by w końcu podjąć decyzję – budzimy ludzi do życia, zakładamy fundację. Jaką? „Każdy Ważny”.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama