Marek Marzec spytał znajomą zakonnicę, co może zmienić czterech mężczyzn idących przez Europę z misją pojednania. – Nie zmienicie całego świata, ale znajdziecie pokój w waszych sercach – odpowiedziała. I miała rację.
Pieszo, na traktorach i autokarem pokonali prawie 2 tys. km do św. Tereski od Dzieciątka Jezus, z jej „Dziennikiem duszy” w plecakach. Kto dziś pamięta, że człowiek ma duszę? Na dodatek nieśmiertelną. To nie pasuje do świata, w którym wszystko kończy się śmiercią. Ale pielgrzymi ze Wspólnoty „Betlejem” z Jaworzna, mimo że w życiu wiele razy umierali, na tej drodze uwierzyli, że można żyć.
Mała Tereska żyła w Normandii, gdzieś na krawędzi wielkiego świata. Jak okruszek chleba na obrusie albo płatek róży leżący obok wazonu. Dopiero po jej śmierci okazało się, że to bryłka szczerego złota, kwitnący ogród, który wciąż roztacza wspaniałą woń. Za murami Karmelu w Lisieux pisała „Dziennik duszy” o tym, jak drobnymi krokami zbliżać się do Boga. Pielgrzymujący są przekonani, że z jej pomocą zbliżyli się do Niego.
„Boski Mistrz zsyłał na św. Tereskę próbę za próbą, serwował udrękę za udręką (...) że musiała nieustannie ćwiczyć się w cierpliwości i zawierzeniu” – przeczytali w zapiskach jej współsiostry Genowefy. Trafiły do nich te słowa, bo sami nieustannie są ćwiczeni przez życie.
Mała
20 lat temu ks. Mirek Tosza też pojechał do Lisieux. Prosił Małą Tereskę, żeby pomogła mu stworzyć wspólnotę, wyprowadzającą na prostą ubogich, bezdomnych i uzależnionych. 1 października tego roku, w jej wspomnienie, z podopiecznymi i przyjaciółmi Wspólnoty „Betlejem” dziękował za to, co się udało, ale i za to, co się nie udało, bo przecież niektórzy mieszkańcy ich domu wracają na ulicę. Ale św. Tereska przypomina, że nawet łzy trzeba zamieniać w radość, żeby rozweselić Jezusa.
Z czterema podopiecznymi dojechał do sanktuarium w tempie 14 km na godzinę na 27-letnich traktorach z przyczepkami. – Wyruszyliśmy korowodem traktorów, żebyśmy byli widoczni – mówi ks. Tosza. Ewangelizowali nie tylko w kościołach, ale na stacjach benzynowych, przy sklepach, na rynkach. Ktoś, patrząc na kolorowe naklejki z postaciami świętych umieszczone na ich przyczepkach, zapytał, co reklamują. – Pojednanie – odpowiedział.
– W Lisieux znalazłem pomysł na to, co zrobić z ubóstwem – mówi. – Kiedy już nie wiemy, jak mu zaradzić, wystarczy ofiarować je Panu Bogu. „Windą, która mnie wzniesie do nieba, są Twoje ramiona, Jezu! W tym celu nie potrzebuję wcale wzrastać, przeciwnie, potrzeba, bym pozostała małą i stawała się coraz mniejszą” – napisała przecież św. Tereska.
Data
Marek Marzec: – Dokonywałem dotąd złych wyborów, a przez to moje życie stało się puste. Miałem żonę, dzieci, mieszkanie, ale stale mi czegoś brakowało. Alkohol i używki poprawiały nastrój, ale niszczyły więzi. Jestem po rozwodzie, odebrano mi prawa rodzicielskie. Nasza pielgrzymka była niesamowitą drogą do ludzi. Andrzejek, który szedł ze mną, miał wielkie pęcherze na nogach. Czasem chciałem, żeby zrezygnował. Ale kiedyś w kościele zadałem sobie pytanie: „Kto tu jest słaby?”. „Nie on, ale ja!” – udzieliłem sobie odpowiedzi. Na starcie narzekałem, że mam za mało podłogi do spania, że brakuje wody do mycia. Pod koniec, nauczony przez św. Tereskę, cieszyłem się niedostatkami, przyjmując je jako ofiarę.
Św. Tereska zaprowadziła nas do Carlsbergu, bo nie znajdował się na naszej trasie. Ks. Henryk Bolczyk przed Mszą św. poprosił, żebyśmy z Markiem trzymali Pietę. Słuchając jego kazania, palcami dotykałem ran umęczonego Chrystusa, myśląc, ile ran zadałem sobie i innym. Dotarło do mnie, że Matka Boska nie leciała do baru upić się jak ja, żeby zalać swój ból i bezsilność. Zrozumiałem, że prawdziwa miłość to poświęcenie się komuś, czynienie mu dobra, a ja całe życie oczekiwałem, żeby to mnie było dobrze. Kiedy przeczytałem życiorys ks. Franciszka Blachnickiego, osłupiałem – urodził się w Rybniku 24 marca, tak jak ja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.