Z naszej diecezji jest ich 18. Są na wszystkich kontynentach. Misje stały się dla nich nowym powołaniem, miejscem pracy i głoszenia Ewangelii, drogą życia i realizacją osobistych marzeń.
Prawie każdy marzy o wyjeździe gdzieś w dalekie kraje, gdzie można zetknąć się z odmienną przyrodą i spotkać ludzi innych kultur. Niewątpliwie takie podróże mogą pociągać i zachwycać. Jednak pozostaną tylko zwykłą wycieczką. – Wiele osób może odbierać w takich kategoriach wyjazd na misje. Nic bardziej mylnego. To nie wycieczka, lecz misja, czyli zadanie do wypełnienia. Jedzie się na nią z otwartym sercem i gotowym posługiwać. Jest to powołanie, które odkrywa się osobiście, po namyśle, modlitwie i rozeznaniu. Bycie misjonarką świecką jest piękne, ale niełatwe – opowiada Joanna Owanek z Zarzecza, posługująca w Gulu w Ugandzie.
Na każdym kontynencie
Z naszej diecezji na misjach posługuje 18 osób. Są wśród nich kapłani i osoby świeckie. Każdy z nich wie, że jego zadaniem jest być świadkiem Chrystusowej Ewangelii przez głoszone słowo, świadectwo życia i posługę miłosierdzia.
Ks. Tomasz Furmanek, ks. Wiesław Podgórski i ks. Maciej Rączkiewicz pracują w Ekwadorze. Niejednokrotnie muszą pokonywać strome górskie ścieżki, aby dotrzeć do swoich parafian. W kwietniu rejon, gdzie pracują ks. Tomasz i ks. Wiesław, nawiedziło silne trzęsienie ziemi, które zniszczyło stolicę ich diecezji, Portoviejo. Trzech naszych kapłanów: ks. Piotr Kaliciński, ks. Tomasz Wargacki i ks. Marek Młynarczyk, posługuje na misjach w Republice Południowej Afryki. Ksiądz Piotr od lat pracuje z Zulusami, u których bardzo ceni sobie przywiązanie do tradycji i kultywowanie kultury plemiennej. W Afryce pracują także ks. Andrzej Nowakowski i ks. Paweł Marek, którzy prowadzą misję w Zambii. Misja ks. Andrzeja to środek afrykańskiego buszu. Aby dotrzeć do kilkudziesięciu wiosek, musi kilka razy w miesiącu pokonywać niebezpieczne bezdroża pełne spacerujących słoni, a w domu – uważać na nocnych gości, czyli węże i skorpiony. W Ugandzie w wiosce dziecięcej w Gulu posługują dwie misjonarki świeckie: Ewa Maziarz i Joanna Owanek.
W krainie krów, słoni i diamentów, czyli Botswanie, pracuje na niełatwej misji ks. Mateusz Kusztyb. Pole do pracy misyjnej ma wielkie, bo liczba katolików waha się tam od 1 do 3 proc. Przez fale oceanu i bezdroża Papui-Nowej Gwinei przedziera się ks. Grzegorz Kasprzycki, który niezmordowanie wprowadza ewangeliczne prawo miłości pomiędzy wojownicze plemiona Papuasów. W całkowicie innym klimacie pracuje ks. Marek Szczur, który aby dotrzeć do swoich parafian na Alasce, musiał nauczyć się dobrze jeździć na nartach i latać samolotem. W równie zimnym klimacie pracuje ks. Grzegorz Zwoliński, posługujący w Kirowie w Rosji. Od kilkunastu lat w pracy duszpasterskiej na Białorusi pomaga ks. Jacek Hutman. Całkiem niedawno do pracy pośród ubogich dzieci w niewielkiej wiosce Kapshagay w Kazachstanie wyjechała Barbara Burek z Raniżowa. Najmłodszymi misjonarzami, którzy wyruszyli z naszej diecezji są ks. Paweł Bielecki i ks. Marcin Chłopek, którzy kilka miesięcy temu podjęli pracę na Kubie.
Pośród tysiąca wysp
Ponad rok temu ks. Grzegorz Kasprzycki ruszył do posługi misyjnej w dalekiej i egzotycznej Papui-Nowej Gwinei. Po kilku miesiącach objął własną placówkę w samym sercu wyspiarskiego kraju.
– Otrzymałem parafię w Bitokara. Jest to miejscowość położona pośród plantacji palm olejowych. Pierwszy katechista świecki przybył tutaj w roku 1919 i rozpoczął ewangelizację – opowiada ks. Grzegorz Kasprzycki. Misjonarz ma do obsługi 8 stacji misyjnych z własnymi kościołami. – Głównym środkiem lokomocji są nogi, choć nie najszybszym, mimo dobrych sił fizycznych. Dlatego przemieszczanie się zużywa dużo czasu i energii. Ale dzięki temu podczas mojej pierwszej wędrówki przez parafię wszyscy mieszkańcy przypomnieli sobie dawnych misjonarzy, którzy właśnie tak prowadzili duszpasterstwo – dodaje z uśmiechem.
W ostatnim czasie w jego misji przez dobrych kilka tygodni trwała wojna domowa między klanami. – Jak zawsze zaczęło się niby od niczego. Tubylcy żują dużo toksycznego orzecha buaj, który mieszają ze sproszkowaną muszlą małży kabane. Zażywanie takiej mikstury prowadzi do nowotworu ust – opowiada misjonarz. Jednak popularnym zwyczajem jest częstować innych tymi orzechami i proszkiem. Zdarzyło się, że jeden z chłopaków poczęstował nim swojego wujka, który zmagał się z chorobą. Spowodowało to jej nawrót i śmierć wujka. – W tym momencie rodzinna zmarłego zaczęła się domagać odszkodowania. Mimo otrzymania zapłaty, domagała się o wiele więcej. W wyniku odmowy klan zmarłego, uzbrojony po zęby, ruszył, by siłą wymusić zapłatę. I tak rozpoczęła się wojna, która związała wszystkie pobliskie wioski, ponieważ wcześniej strony konfliktu zawiązały koalicje – opowiada ks. Grzegorz. Konflikt stał się bardzo poważny. – W obawie przed przeciwnikami mieszkańcy wiosek przestali chodzić do kościoła, a dzieci do szkoły. Lęk sprawił, że ludzie przestali ze sobą rozmawiać. Podjąłem się więc niełatwych negocjacji – dodaje misjonarz.
Sytuację opanowała policja, która rozpoczęła brutalne aresztowania. W tej chwili nie ma walk, ale droga do pojednania jest jeszcze długa i trudna. – Proszę o modlitwę, aby w Roku Miłosierdzia ludzie w mojej parafii okazali sobie miłosierdzie – apeluje ks. Grzegorz Kasprzycki.
Świeckie powołanie
– Dwa lata temu, gdy jechałyśmy do Ugandy, nie wiedziałyśmy, jaka będzie nasza placówka ani gdzie się będzie mieścić. Trafiłyśmy do wioski dziecięcej, czegoś na wzór naszych wiosek dziecięcych SOS. W ośrodku położonym na obrzeżach miasta Gulu schronienie, opiekę i drugi dom znajduje blisko 100 osieroconych i niepełnosprawnych dzieci – opowiada Joanna Owanek. Na misje wyjechała razem z koleżanką z miejscowości Ewą Maziarz. Podkreślają, że nie miały wielkich obaw. – Często myśli się, że misje w Afryce to bardzo ekstremalna sprawa. Myślę, że nie wszędzie. My trafiłyśmy do miejsca w miarę bezpiecznego. Trochę nie byłyśmy pewne reakcji miejscowej ludności, tego, jak zostaniemy przyjęte. Górę wziął jednak entuzjazm, że będę mogła spełnić swoje marzenia i być misjonarką – podkreśla Ewa.
Po 2 latach posługi w Ugandzie wróciły na urlop w rodzinne strony, ale już po kilku dniach zatęskniły za misją. Szybko podjęły decyzję, że wracają. – Teraz, gdy wróciłam do Gulu, wiem, że wróciłam do domu. Uganda przywitała mnie bardzo serdecznie i dosłownie gorąco – dodaje. Jak opowiada, kiedy przekraczała bramę sierocińca St. Jude, poczuła ogromną radość w sercu, a w oczach pojawiły się łzy szczęścia. – Znów mogłam przytulić „moje” dzieci, przywitać znajomych, wspólnotę. Witana głośnymi okrzykami naszych mamek pracujących w ośrodku, wkroczyłam po raz kolejny w moją rzeczywistość misyjną – opowiada Ewa.
Misjonarki dodają, że łaska powołania misyjnego to coś niezwykłego, co daje niesamowite siły do odkrycia piękna służby wobec drugiego człowieka. – Zdaję sobie sprawę ze smutku moich najbliższych i przyjaciół, którzy chcieliby mnie mieć przy sobie. Jednak wierna mojemu powołaniu kontynuuję misję w Ugandzie, a co będzie w przyszłości – tego nie wiem, to wszystko polecam Bogu – podsumowuje Asia.
Kolejną misjonarką świecką jest pochodząca z Raniżowa Barbara Burek, która kilka miesięcy temu wyjechała, by pracować pośród ubogich dzieci w niewielkiej wiosce Kapshagay w Kazachstanie. – To ciekawa historia. Kazachstan był ostatnim miejscem, do którego chciałabym jechać na misje. Moim marzeniem była Afryka i uboga wioska w Zambii. Jednak Pan Bóg chciał nieco inaczej. Długo nie mogłam pogodzić się z tą decyzją. Kazachstan to kraj zimny, a ja lubię ciepło. Uczyłam się angielskiego, a w Kazachstanie trzeba mówić po rosyjsku. Dużo sprzeczności, a dlaczego akurat tam? Nie mam pojęcia. Może zrozumiem dopiero po powrocie z misji, a może nigdy się tego nie dowiem – podkreśla misjonarka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).