Będąc mamą, jestem sobą

O kochaniu do szaleństwa, macierzyństwie i oszałamiających Bożych planach opowiada Brygida Grysiak, dziennikarka TVN24 i ambasadorka ŚDM.

Monika Łącka: Często patrzysz na świat oczami dziecka?

Brygida Grysiak: Chciałabym tak na niego patrzeć i na szczęście zdarza mi się to, bo dwójka maluchów w domu ułatwia sprawę... (śmiech)

A kochasz jak dziecko?

Myślę, że i to, na szczęście, mi się zdarza. Takiego kochania „jak dziecko” uczymy się właśnie od dzieci, czasem nawet mimowolnie. Wierzę, że jestem pilną uczennicą. Kocham do szaleństwa i to jest wielki dar. Sporo w tej kwestii nauczyłam się też od Jureczka.

O niego właśnie chciałam zapytać. Książkę „Kochają mnie do szaleństwa”, czyli niezwykłą historię 5-letniego Jureczka, który zmienił Twoje życie, napisałaś, patrząc na świat jego oczami. A wszystko zaczęło się od pewnego SMS-a.

Pewnie obie dostajemy takie wiadomości, żeby w konkretnym dniu, o konkretnej porze pomodlić się za kogoś, kto jest w potrzebie. Ten SMS dotyczył maleńkiego Jurka z wielkim guzem w głowie i szansą na przeżycie operacji bliską zeru. Była też prośba, by się modlić za wstawiennictwem bł. Jerzego Popiełuszki. Modliłam się więc za niego i pytałam potem o niego naszych wspólnych znajomych. Dowiedziałam się, że przeżył operację i walczy dalej, ale kiedy usłyszałam, że trafił do hospicjum, przestałam pytać. Nie przestałam się jednak modlić. Nie przyznałam się przed sobą, ale gdzieś w głębi bałam się, że Jureczek nie żyje. A potem go spotkałam...

Pan Bóg miał chyba niezły plan, że poprzez wysłany przez kogoś SMS zapukał do Twoich drzwi i postawił na Twojej drodze Jureczka, a wcześniej na jego drodze kilku ludzi – aniołów?

Cały czas czuję się tym planem oszołomiona! Podobnie jak powiązaną z Jurkiem historią Antka Bojemskiego, którą wcześnie znałam, a o której niedawno przeczytałam w książce „Na koniec świata”. To 120 stron, które zostają w sercu jak grawer. Antek miał 6 lat i 9 miesięcy, kiedy umierał na raka. Jego mama, czyli mama chrzestna Jureczka, powtarzała mamie Jurka, że Antek czeka na niego w niebie. Jurek leżał wtedy w hospicjum, ale – jak się okazało – jeszcze nie chciał iść do Antka... Dziś uczy się czytać i pisać i jest radością dla wszystkich, którzy go znają. A to, że Antek czeka w niebie i naszym zadaniem jest kiedyś do niego zapukać, to już inna historia.

Jest jeszcze coś, co zmieniło Twoje życie. Macierzyństwo.

Zmieniło tak, że nareszcie czuję się na swoim miejscu.

Kiedyś powiedziałaś, że macierzyństwo uszlachetnia kobiecość, dopełnia ją, daje wolność i siłę. Pomaga dojrzeć nawet bardziej niż małżeństwo. Piękne słowa.

I prawdziwe. Urodzenie dzieci to coś najpiękniejszego, co mogło mi się przydarzyć w życiu. Będąc mamą, jestem coraz bardziej sobą, bo macierzyństwo zbudowało mnie jako kobietę. Dojrzałość, która przyszła wraz z nim, spowodowała, że przestałam się bać. I nie chodzi o lęk, że dziecko uderzy się, zachoruje. Ten lęk jest dla matki naturalny. Tak myślę. Chodzi o siłę, której nic nie wzrusza. O miłość do szaleństwa, która – paradoksalnie w tym szaleństwie – daje spokój. Gdy urodziłam synka, a potem córkę, pomyślałam: „Panie Boże, cokolwiek będzie się działo, damy radę”. To wolność, którą czuję każdego poranka...

Patrząc na Ciebie, rzeczywiście widać kobietę spokojną, pełną pogody ducha i wewnętrznego ciepła.

Każdego dnia dziękuję Bogu za to, co mam. I za ten spokój też. Za to, że on jest, cokolwiek do mnie przychodzi.

Słyszałam, że ten spokój masz w sobie od pamiętnych dni kwietnia 2005 r., gdy relacjonowałaś odchodzenie św. Jana Pawła II i to, co działo się w Krakowie pod papieskim oknem.

Ten spokój pochodzi od Boga. A ja w 2005 r. odkryłam Go na nowo. Bóg znajduje nas w różnych sytuacjach. Mnie odnalazł właśnie wtedy. Tam, pod papieskim oknem. Wcześniej byłam wierząca, praktykująca, ale letnia. A bycie letnim jest trudne. Bo człowiek ciągle szuka, miota się, boi...

A co się wtedy stało przy Franciszkańskiej 3?

Patrzyłam, jak kończy się dobre życie i jak to zmienia życie innych ludzi. Przy Franciszkańskiej niewielu płakało. Panował tam przedziwny spokój. Zrozumiałam, że słabość może być siłą. Do dziś pamiętam słowa kard. Franciszka Macharskiego, który powiedział, żebym się nie smuciła, bo idzie wiosna. I rzeczywiście, nigdy nie widziałam tak długich kolejek do spowiedzi! Pracowałam wtedy po kilkanaście godzin dziennie, a po powrocie do domu oglądałam powtórki programów. I powoli zaczynałam rozumieć, że to wszystko jest spójne, że ma głęboki sens. Jestem dłużniczką św. Jana Pawła II, bo pomógł mi to zrozumieć. Miałam poczucie, że wziął mnie za rękę i sprowadził ze stypendium w Berlinie do Krakowa. Nie miałam pieniędzy na samolot – ktoś mi je pożyczył i tak, z podręcznym bagażem w ręce, zjawiłam się pod papieskim oknem. W kolejnych dniach puzzle mojego życia zaczęły się układać w nową całość.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8