Najszczęśliwsi bankruci

Przychodzę, przywitałam się z Panem Jezusem i słyszę: „Teraz usiądź i pisz umowę”. „Co?”. „Chciałaś pracę. Spisz ze Mną umowę o pracę”.

Reklama

Jedziemy na pogrzeb babci nad morze i dwa dni słyszę: „Gość Niedzielny”, wywiad dla „Gościa”. Panie, to jakieś szaleństwo, już mi chyba psychiatryk grozi. Wieczorem siedzę i dzwoni Ola. „Dobra, Ola, już wiem o co chodzi”– opowiada Andżelika Gogol z Wyr.

Nie znamy się. Dostaję na nią namiar dzięki Oli Scelinie, liderce Wspólnoty Czwartkowej przy parafii św. Jadwigi w Chorzowie. Tydzień później pojawiam się w jej domu. – Andżelika zadzwoniła do mnie, że przyjdzie ktoś z „Gościa”, a jo dopiero co skończył pisać swoje świadectwo – na dzień dobry, a raczej na dobry wieczór mówi Adam, mąż Andżeliki.

Au, to boli!

Siadamy na kanapie. Za mną ogromny obraz Jezusa Miłosiernego, naprzeciwko – padre Pio. Wokół inni święci, już mniejszych rozmiarów. Jest ciemno, więc dopiero później dowiaduję się, że w ogrodzie jest jeszcze naturalnej wielkości figura ojca Pio. Wcześniej włoski kapucyn miał tam swoją kapliczkę, ale częściowo się zawaliła. Na szczęście krótko przed tym stygmatyka udało się przenieść w bezpieczne miejsce, pod altanę. Jak załatwi kasę na naprawę, wróci do kapliczki.

– Od dłuższego czasu mam wrażenie, że jestem w szkole Pana Jezusa w klasie o profilu: zaufaj Mi! – mówi Andżelika. – Mieliśmy świetnie prosperującą firmę i parę lat temu, na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia, dowiedzieliśmy się od konkurencji, że nas przejmuje. Zostajemy z ogromnymi kredytami, bez pracy. Wtedy, z 23 na 24 grudnia, przyśnił mi się ojciec Pio – opowiada, szczegółowo opisując sen. Pokój, dwa konfesjonały, w jednym z nich spowiada o. Pio. Andżelika jest piąta albo szósta w kolejce. – Stałam ze strachem, że zaraz mnie ocyrtoli, bo był strasznie bezpośredni. Że powie, co ja tu robię, byłam przecież cztery dni temu u spowiedzi, a tu są ludzie, którzy nie byli po 20, 30 i więcej lat. Najdziwniejsze było to, że jak się obudziłam, to faktycznie okazało się, że cztery dni wcześniej byłam u spowiedzi – wyjaśnia, wracając do opowieści.

– Ktoś powiedział, że o. Pio będzie wychodził na przerwę. W tym momencie przyleciało do niego pełno ludzi. Ja zostałam zepchnięta do tyłu, on wyszedł z konfesjonału i krzyczy: „Andżelika, Andżelika!”. Gestykuluje rękami i mówi coś po włosku. Pięknie: święty do ciebie mówi, a tobie uczyć się nie chciało i języków nie znasz. Ni w ząb nie rozumiałam, co do mnie mówi. W końcu podszedł i już po polsku powiedział: „A ty mnie dziecko nie rozumiesz”.„No nie, padre Pio”. I wystraszona mówię, że chciałam się wyspowiadać. Wziął swoją prawą rękę, nie miał na niej rękawiczki. Na dłoni miał ogromny stygmat. Wielki strup, na którym było pełno małych strupków, gdzieś widoczne były też krople krwi. Wziął tę dłoń, przyłożył mi pod serce, spojrzał w oczy i powiedział: „Poczekaj, ja tu zaraz przyjdę”. A miecz jakby dosłownie przeszył mnie na wskroś. To był taki ból, a on uśmiechnięty patrzył mi wiernie w oczy. Krzyknęłam: „Au, to boli!”. On wziął wtedy tę rękę i powtórzył: „Poczekaj, ja tu potem przyjdę”.

Wstałam rozanielona. Byłam pewna, że będzie dobrze. I wcale dobrze nie było. Kolejne dwa lata to była droga przez mękę. Momentami przychodziłam do kościoła i mówiłam: „Panie, czy Ty tego nie widzisz? Jak pies pobity łkam do miski i proszę Cię: daj mi pić, daj mi jeść, bo ja już nie daję rady”. Dwa lata później dowiedziałam się, że w parafii obok są relikwie o. Pio i że ksiądz wypożycza je nawet do domu na jedną noc – mówi.

Andżelika świętego postanowiła sprowadzić i pod swój dach. Wtedy przypomniał się jej sen. – Wiedziałam już, co znaczyły słowa: „Ja tu zaraz przyjdę”. W obliczu wieczności „zaraz” to były te dwa lata. Jadę po relikwie i słyszę: „Zapytaj, jakiego są stopnia”. Ksiądz mówi: „To jest bandaż ze stygmatu z ręki o. Pio”. Wiedziałam już wtedy, że chodzi o prawą rękę. Nieraz wcześniej się z nim (z o. Pio – przyp. J.J.) kłóciłam: co z ciebie za patron, nie ma cię! Miałeś o nas dbać i co? A że bezpośrednia jestem, to sobie pozwalałam...

Nakarm dzieci

Wcześniej to właśnie za wyraźną interwencją włoskiego kapucyna małżonkom udało się tanio kupić działkę i wybudować dom. Chwilę po tym, jak się wprowadzili, zamówili obraz Jezusa Miłosiernego. Zaufania nauczyli się nieco później. W czasie największego kryzysu, kiedy w głowie Andżeliki rodziły się nawet myśli samobójcze, podczas modlitw wstawienniczych pojawiał się obraz Miłosiernego z ogromnym napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Jednym razem od modlących się za nią usłyszała: „Idź do ławki, a Jezus ci coś powie”. – I trzy razy usłyszałam: „Zaufaj Mi”. Nie kiedy ci się dobrze powodzi, a w tym największym bagnie.

Ja nie wiem, jak On to zrobi. Nasza sytuacja jest taka, że dwa, trzy pokolenia nie będą w stanie spłacić długów. Jednak Bogu nie chodzi o pokój serca, kiedy mam 50, 500 czy 5 tys. zł na koncie. On we mnie wypracował, że mam pokój serca dlatego, że przy mnie jest. I mogę nie mieć nic, zewsząd atakują mnie telefony, komornicy, ludzie zarzucają mi różne rzeczy. A ja stoję z totalnym pokojem. Mówię wszystkim, że jestem najszczęśliwszym bankrutem na świecie – przyznaje Andżelika.

Jezus nauczył małżonków, jak mają się modlić. – Za każdym razem słyszałam: uwielbiaj. Do dziś modlę się też nowenną pompejańską. Ale wcześniej było tak, że uwielbiałam, modliłam się i patrzyłam, czy coś się zmienia. Jemu nie o to chodziło. To była modlitwa – handelek. Modlitwa ma mnie do Niego zbliżać. Mam skoncentrować się tylko na Nim.

O cudach, jakich na co dzień doświadczają Andżelika, Adam i czwórka ich dzieci, można by w „Gościu” pisać co tydzień. Wspominamy więc tylko niektóre z nich. Więcej znaleźć będzie można w książce, którą Andżelika właśnie pisze.

U Gogolów czasem mnoży się jedzenie, czasem – pieniądze. – Są cudowne sytuacje, kiedy na przykład mają odłączyć nam prąd i przychodzi do mnie żona komornika, daje mi swoją dziesięcinę i mówi: „Zapłać za prąd”. W Mikołaja mam urodziny. Przyszli goście, dostałam pieniądze. Kilka dni po świętach wyciągam te pieniądze i wiem, że w szafie powinno być 750 zł, a ja wyjęłam 1750! Ja naprawdę nie wiem, jak to się dzieje. Tam nie było nikogo, kto by mógł mi ten tysiąc wsadzić – wyjaśnia Andżelika. – Jo ni – broni się Adam.

– Wcześniej przeszukali my cało szafa, bo my nie mieli, żeby chlyb kupić. – Mówię: „Panie, nie pójdę pożyczyć, bo nie mam z czego oddać. Ty się zatroszcz. To są Twoje dzieci, nakarm je”. Mąż przeszukał wszystko. W szafach, kurtkach, starych płaszczach. Nic – dopowiada Andżelika. – Adam pojechał do pracy, otwieram szafę, a tam leży 200 zł. Potem mówię: „Panie, ja mam już niedocukrzenie. Zjadłabym coś słodkiego. Mam te 200 zł, ale szkoda mi na czekoladę”. Ledwo to powiedziałam, stoję w kuchni, wchodzi moja córka i przynosi cztery czekolady i cztery banany. Mówię: „Oliwka, skąd to masz?”. „Sąsiadka dała, bo w czwartek wzięłaś ją na Mszę o uzdrowienie i chciała podziękować”. Za chwilę zadzwoniła mama, że przyjeżdża, że kupi wszystko do jedzenia.

Innym razem w torebce szukałam pieniędzy i nie było nic. Naraz, nie wiem skąd, wyciągam 150 zł – mówi Andżelika. Tego dnia odwoziła do domu kogoś ze wspólnoty, kto także jest w bardzo ciężkiej sytuacji finansowej. Andżelika, wiedząc, że 150 zł to jedyne pieniądze, jakie ma, 100 zł oddała tej osobie. Później miała wyrzuty sumienia, że nie dała jej całości. A trzy dni potem ktoś inny podarował jej 500 zł. – Ja nie daję dlatego, że wiem, że Bóg mi to odda. Nie mogę po prostu przejść obok kogoś, jak widzę, że jest głodny. Wiem, że nam Pan pomoże – przekonuje Andżelika.

Kiedyś ich syn otworzył Pismo Święte, z którego wyleciała koperta z 300 zł. Innym razem córka mocno wertowała Biblię. Modli się słowem Bożym – ucieszyła się Andżelika. – Nie, sprawdzam, czy tam kasy nie ma, bo do McDonalda chciałam jechać – odpowiedziała jej wtedy.

Czyni większe cuda

Tydzień przed Środą Popielcową Andżelika postawiła Bogu ultimatum: „Muszę iść do pracy, ale to Ty mi ją załatwisz. Ma być na miejscu i z ludźmi”. Na tak bezpośrednie z Nim rozmowy pozwala sobie chociażby podczas adoracji w Katowicach-Panewnikach. Tam na nocnej modlitwie z eucharystycznym Jezusem tygodniowo spędza sześć godzin. Jezus w sprawie pracy najpierw zapewnił ją poprzez fragmenty z Pisma Świętego. Kilka dni później upewnił ją jeszcze bardziej. – Jechałam na adorację z poniedziałku na wtorek. Przedtem słyszę: „Wypij kawę, bo osoba, która ma przyjechać po tobie, dziś nie przyjedzie. I weź ze sobą zeszyt (ten, w którym powstaje wspomniana książka – przyp. J.J.), bo tamten ci się już kończy”.

Przychodzę, przywitałam się z Panem Jezusem i słyszę: „Teraz usiądź i pisz umowę”. „Co?”. „Chciałaś pracę. Spisz ze mną umowę o pracę. Warunki, jakie chcesz”. „O kurka, Panie Jezu!”. Byłam w szoku, ale sam Bóg mnie zachęcał! Zaczęłam więc pisać.

Andżelika otwiera zeszyt i czyta: 9 lutego, kontrakt o pracę zawarty między Bogiem Ojcem, Jezusem Chrystusem, Duchem Świętym w imię Jezusa Chrystusa, a Andżeliką Gogol, córką Boga Ojca od dnia 10 lutego 2016 (Środa Popielcowa).

Andżelika dba o Królestwo Boże, ściąga Królestwo Boże na ziemię i głosi Ewangelię z mocą. Oddaje Panu ręce, nogi, usta, serce, uszy, oczy, umysł, a Bóg Ojciec w imieniu Jezusa wskrzesza, uzdrawia, mówi nowymi językami, uwalnia, chodzi po wodzie i czyni większe cuda. Andżelika idzie, gdzie Pan ją pośle, a Pan dodaje odwagi. Jak Andżelika ma wątpliwości, to Jezus przez kapłana w spowiedzi daje wskazówki. (…) Jezus dba o potrzeby całej rodziny i spełnia nasze marzenia. (Stwierdziłam, że nie napiszę Bogu, że chcę zarabiać 5 tys., bo to byłoby głupotą. Jak można chcieć od Boga 5 tysięcy, gdy On będzie chciał mi dać 15?).

Andżelika ma problem z organizacją, więc Jezus układa harmonogram pracy na każdy dzień. Andżelika każdą czynność stara się wykonać przede wszystkim z miłością. A Duch św. wypełnia Andżelikę miłością, mocą i ogniem. Duch św. wyposaża Andżelikę we wszystkie niezbędne charyzmaty, dary, łaski niezbędne do tej posługi. Obowiązkiem Andżeliki jest zawsze pamiętać, że jest córką i dzieckiem. I z dziecięcą ufnością wykonywać zadania, a Tatuś robi resztę. Wszelkie materiały, rekolekcje, konferencje służące rozwojowi duchowemu oraz związane z tym koszty opłaca Tatuś. A Andżelika maksymalnie skupia się, żeby przyniosły pożytek. Błogosław, duszo moja, Pana i wszystko, co we mnie święte imię jego. Amen.

– Na koniec mój autograf. Wzięłam to na poważnie. Skoro ludzie podpisują pakty z diabłem i są tak potężne opętania, to jaką moc musi mieć umowa zawarta z Bogiem? Z wrażenia nie mogłam spać i rzeczywiście osoba po mnie nie przyszła, siedziałam tam dwie godziny – mówi. I dodaje, że Bóg także spełnia warunki umowy. Andżelika ma nienormowany czas pracy i… wypłaty.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama