O sanktuarium w Górach Świętokrzyskich, bolących rękach i klimacie ciszy z o. Markiem Skibą OMI rozmawia Jędrzej Rams.
Jędrzej Rams: Od ponad 1000 lat na Świętym Krzyżu w górach Świętokrzyskich znajdują się relikwie. Ojciec był tam w nowicjacie, później pracował jako kapłan. Czuć w tamtych murach oddech najdawniejszych dziejów naszego narodu?
O. Marek Skiba OMI: Krzyż Święty to jest ołtarz, miejsce pomazane krwią Chrystusa. Miejsce wyjątkowe w Polsce. Tam na kolana padali polscy władcy. Przez wiele wieków jedyną drogą dojścia na szczyt były schody, zwane obecnie królewskimi. Bo tamtędy wyjątkowo na piechotę, a nie konno dostawali się na sam szczyt góry do sanktuarium polscy królowie. Relikwie Krzyża Świętego znajdują się tam od 1006 roku. Praktycznie aż do obrony Jasnej Góry przed Szwedami, co nastąpiło, jak wiadomo, w połowie XVII wieku, to właśnie sanktuarium Świętego Krzyża było głównym miejscem pielgrzymek na ziemiach polskich!
Ojciec spędził tam bardzo ważne chwile w swoim życiu...
Rzeczywiście, mamy tam bowiem nowicjat naszego zgromadzania, czyli Oblatów Maryi Niepokalanej. To konieczny czas rozeznania powołania, uczenia się życia we wspólnocie, modlitwy. Oddaję chwałę Bogu w Trójcy Jedynemu, że mogłem być tam jako duszpasterz i to w roku jubileuszu przybycia relikwii Krzyża Świętego w tamto miejsce, czyli w 2006 roku. Przełożeni postanowili przygotować się do tego jubileuszu przez rozpropagowanie duszpasterstwa pielgrzymów. To ja je tworzyłem. Dziesiątki razy w ciągu dnia miałem szczęście błogosławić pielgrzymów i śpiewać z nimi „Kyrie, kyrie...”.
Nie było trudno, po ludzku, przyjmować tylu osób? Ręce nie bolały od ciągłego podnoszenia ciężkiego relikwiarza?
Muszę powiedzieć, że krzyż mnie niesie. Dla mnie jako kapłana i zakonnika był to trudny czas. Marzyłem bowiem już po kilku latach kapłaństwa o stworzeniu domu rekolekcyjnego. Chciałem oddać się duszpasterstwu czekania, wyjścia do człowieka i bycia tylko dla niego. Przełożeni posłali mnie jednak do Katowic, do naszych ojców pracujących wśród bezdomnych. To był dla mnie trudny czas w kapłaństwie. Miałem mnóstwo myśli i pragnienie, by dobrze odczytać myśl Boga. Po dwóch latach rozmawiałem z przełożonym i powiedziałem mu: „Ojcze, ta posługa w Katowicach, to zmaganie się, to jest dla mnie takie wiszenie na krzyżu”. I on powiedział: „Jezus kazał brać krzyż i iść za Nim, a nie wisieć na krzyżu. Zabieram cię stąd”. Trafiłem na Święty Krzyż. Czy mnie ręce nie bolały? Tak, ale miałem świadomość, że robię to dla Chrystusa. Czasem była jedna osoba do błogosławieństwa, czasem cały autokar. Ale nie, nie męczyło mnie to. Mnie to niosło.
Czy można odczuć klimat specyficznej czci Męki Pańskiej?
Specyfikę tamtego miejsca oddaje upodobnienie go do Golgoty. Na Golgocie nie było wielu osób, również na Świętym Krzyżu nie ma tak licznych pielgrzymek jak np. na Jasnej Górze. Panuje tam klimat wielkiej ciszy. Niby centrum Polski, a jednak cisza i spokój. Niedostępność. Trzeba włożyć wysiłek, by się tam dostać. Kaplica Oleśnickich, gdzie znajduje się relikwia, jest niewielka. Po każdym błogosławieństwem w sanktuarium jest możliwość ucałowania relikwii. I to wszystko dzieje się wówczas w ciszy.
Odkrywał Ojciec krzyż tam, przy Świętym Krzyżu?
Człowiek boi się tego, co jest trudne. Krzyż odkrywa się we wspólnocie nieanonimowej. W Kościele żywym. Pamiętam pierwsze chwile, gdy jechałem do nowicjatu; wtedy był to dla mnie jakiś taki „wielki, słynny Święty Krzyż”. Podjechałem pod ogromną bramę. Przeszedłem przez nią, doszedłem do mniejszej furty. Otworzył mi nowicjusz, przeszedłem, a ta furta tak za mną trzasnęła, że aż się wszystko zatrzęsło! Przeraziłem się, co się dzieje?! Odwróciłem się i spojrzałem, a ten nowicjusz, który tak trzasnął furtą, stał taki łagodny, uśmiechnięty, spokojny... „O, jestem u siebie” pomyślałem. Odkrycie Chrystusa to doświadczenie życzliwości drugiego człowieka, który daje mi czas na wzrost.
W Domu Chleba w Osłej jest coś z klimatu Świętego Krzyża?
Jeden chłopak chciał pomóc mi przygotować izbę pamięci o Osłej, tu, w Domu Chleba. Zaplanował też u nas ślub ze swoją narzeczoną. Ale czekał na przeszczep trzustki. Zmarł. W zaplanowanym terminie ślubu spotkali się tutaj jego przyjaciele na odprawionej za niego Mszy św. Mówili mi potem, że uderzyła ich panująca tutaj cisza. A taki jest właśnie klimat Krzyża Świętego. My musimy być dla siebie i dla Boga. Nie trzeba jechać do Jerozolimy. Można spotkać Boga we wspólnocie domu rodzinnego. Ale potrzeba ciszy i otwarcia na Boga i człowieka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).