– Ostatnie Boże Narodzenie na misjach w Peru spędziłam w wiosce w dżungli, gdzie ludzie w święta nigdy nie mieli Mszy świętej – wspomina Dorota Kozioł. – W Sudanie nie da się świąt zaplanować, bo nie wiadomo, co może się wydarzyć – opowiada z kolei ks. Janusz Zajda.
Na pytanie, z czym kojarzą się nam święta Bożego Narodzenia, większość odpowie, że z wieczerzą wigilijną, opłatkiem, Pasterką, zapachem choinki i smakiem karpia. Niektórzy powiedzą też, że ze śpiewaniem kolęd na Mszy w kościele. „Najbardziej rodzinne święta” nie oznaczają jednak tego samego we wszystkich krajach świata... W wielu zakątkach na ziemi ludzie nie wiedzą jeszcze o narodzeniu Chrystusa w Betlejem. To dla nich do dalekich krajów wyjeżdżają ci, którzy odkrywają w sobie powołanie misyjne. Jedno jest pewne: wszyscy na swój sposób przeżywają Boże Narodzenie w swojej drugiej ojczyźnie, a ich wspomnienia pokazują, czym żyje tamtejszy Kościół.
Z Ewangelią w dżungli
Dorota Kozioł, świecka misjonarka pochodząca z Juszczyna k. Makowa Podhalańskiego, na misje do Peru wyjechała w lutym 1999 r. Po 14 latach wróciła do rodzinnej miejscowości i katechizuje w szkole.
W Peru pracowała duszpastersko w trzech regionach tego bardzo zróżnicowanego geograficznie i kulturowo kraju: w górach – Andach, na wybrzeżu Oceanu Spokojnego oraz w dżungli amazońskiej, gdzie spędziła aż 12 lat, mieszkając w kilku jej częściach. Jak mówi, trudno porównywać życie w dżungli w pobliżu miasta Iguitos do tego w zakątku Peru, gdzie państwo graniczy z Kolumbią i Brazylią. Zauważa jednak pewne cechy mentalności ludzi, które w ogromnym stopniu wpływają na ich przeżywanie wiary i wydarzeń religijnych. W dżungli ludzie żyją bowiem dniem dzisiejszym i w nim szukają powodów do radości. Więc jeśli danego dnia mają co jeść, to jest to już dla nich wystarczający powód, by się nim cieszyć. Nic dziwnego, że gdy do jakiejś wioski w dżungli przybywa ksiądz, by odprawić Mszę św., to dla ludzi jest to powód do wielkiej radości. A do pewnych rejonów Peru kapłani docierają z posługą duszpasterską zaledwie dwa lub trzy razy w roku. Dzieje się tak nie tylko z powodu trudności komunikacyjnych, ale i z tej prostej przyczyny, że nie ma dostatecznej liczby kapłanów. W efekcie wielu ochrzczonym ludziom święta nie kojarzą się z Mszą św
. – W 2011 roku na święta Bożego Narodzenia popłynęliśmy Amazonką do dwóch wiosek położonych w głębi dżungli. Jedna była mieszana, to znaczy mieszkali w niej Indianie i Metysi, zaś druga była typowo indiańską osadą. W Wigilię byliśmy w tej pierwszej, a do drugiej dotarliśmy w dzień Bożego Narodzenia – wspomina D. Kozioł. Pamięta dobrze te dni, gdyż były to jej ostatnie święta Bożego Narodzenia na misjach w Peru. – Spędziłam je w wiosce, w której ludzie nigdy nie mieli w ten uroczysty dzień Mszy. I wówczas też nie miał kto jej odprawić – dodaje.
Czekolada i panettone
Do tych wiosek, położonych daleko w głąb dżungli, popłynęła razem z miejscowymi animatorami, czyli ludźmi odpowiednio przeszkolonymi przez misjonarzy do prowadzenia nabożeństw i katechez, odpowiedzialnymi za życie religijne w swoich środowiskach. Do łódki wpakowali agregat na ropę do wytwarzania prądu, bo wiedzieli, że osady, do których się udają, nie mają elektryczności. Oprócz tego wzięli różnego rodzaju elementy dekoracyjne, by przyozdobić nimi szkołę, w której miało się odbyć świąteczne nabożeństwo. W obu wioskach nie było bowiem nawet kaplic, więc nabożeństwa czy spotkania katechetyczne odbywały się szkołach. Życie religijne w pierwszej wiosce było dość żywe, bo dobrze działał tam animator religijny. Nigdy jednak we wcześniejszych latach miejscowi ludzie nie świętowali Bożego Narodzenia w jakiś wyjątkowy sposób. Zazwyczaj tego dnia animator organizował tylko nabożeństwo i nic więcej się nie działo. Przeżywanie świąt kojarzyło się więc ludziom raczej z... czekoladą podawaną na gorąco i panettone (babką drożdżową z rodzynkami, pochodzącą z Mediolanu i spożywaną w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku), które cała wioska otrzymywała od burmistrza najbliższego miasteczka jako świąteczny podarunek. Było tego tyle, że wystarczało dla każdego, więc wszyscy spotykali się po nabożeństwie na degustacji tych słodkości. W 2011 roku było podobnie. Tyle tylko, że był jeszcze jeden powód do radości: przybyła misjonarka Dorota. Tego wieczora podczas nabożeństwa odbył się też chrzest.
Druga wioska, do której pani Dorota dotarła w samo Boże Narodzenie, liczyła około 25 domów, w których mieszkało 150 Indian. Zaraz po jej przybyciu rozpoczęły się przygotowania do wieczornego nabożeństwa: mężczyźni dekorowali szkołę, kobiety przygotowywały gorącą czekoladę i kroiły panettone, a dzieci oglądały kreskówki o świętach Bożego Narodzenia wyświetlane z DVD na białym płótnie. – Około godz. 19, już po zmroku, zebrali się wszyscy mieszkańcy wioski i rozpoczęliśmy nabożeństwo. Śpiewaliśmy peruwiańskie kolędy, które są bardzo radosne. Peruwiańczycy uważają bowiem, że skoro obchodzimy Boże Narodzenie, to radość ma być także słyszalna w śpiewie. Niejeden raz słyszałam od miejscowych, że polskie kolędy mają smutne, pogrzebowe melodie – wspomina D. Kozioł. Po nabożeństwie nikt nie wracał do domu. Był za to wspólny posiłek, podczas którego obowiązkowe były – rzecz jasna – gorąca czekolada i panettone. – Siedzieliśmy, aż skończyła się ropa w agregacie prądotwórczym. Te święta mocno utkwiły mi w pamięci. Może dlatego, że widziałam, iż ci ludzie są szczęśliwi i radośni – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.