Pół tysiąca mieszkańców Burkina Faso uczy się dzięki przyjaciołom misji franciszkańskiej w Korsimoro.
Onagla Mamounata, Alexis Ouedraogo, Fatao Ouissogonoma. Niełatwo przeczytać? – Wystarczy mi, że usłyszę nazwisko, a już wiem, skąd są, z jakiej wioski czy regionu – mówi o. Rafał Segieth, franciszkanin, od niemal 35 lat pracujący w Afryce. Od 12 lat jest szefem misji franciszkańskiej w Burkina Faso, w mieście Korsimoro. To jeden z 10 najbiedniejszych krajów świata. Średnia długość życia – poniżej 50 lat. Analfabetyzm w niektórych regionach wynosi 70 procent. Onagla, Alexis i Fatao to troje z 424 uczniów, których nauka finansowana jest dzięki – prowadzonemu od 10 lat przez Ośrodek Pomocy Misjom Franciszkańskim na Górze Świętej Anny – programowi pomocy edukacyjnej.
Głód wypędza szczura z nory
Lekcje rozpoczynają się o godz. 7 rano. Do szkoły dzieci muszą iść czasem po kilka kilometrów. W południe na naukę robi się za gorąco. Burkina Faso to strefa Sahelu, podsaharyjska, półpustynna. O trzeciej po południu druga tura lekcji. – Ale oni do domu nie wracają, bo po co? I tak nie ma tam jedzenia dla nich – opowiada o. Rafał.
Dzień szkolny kończy się o piątej. – Kiedy dzieci wrócą do domu, jest już noc, ciemno. Często widzę, jak potem leżą na klepisku, na podwórkach domostw i uczą się przy jakimś światełku, płomyczku – mówi franciszkanin. Ale to i tak są szczęśliwcy. Bo do szkoły idą tylko dzieci wybrane przez rodziców, najzdolniejsze. Reszta pozostaje w domu i pomaga mamie lub tacie w polu i przy zwierzętach. – Idą na cały dzień w busz je wypasać. Biorą buteleczkę wody i to wszystko – mówi o. Segieth. Dzieci, które mogą się uczyć, są uprzywilejowane i często bardzo zdeterminowane. Muszą same zapracować na ubranie i osobiste potrzeby. Ojciec Rafał opowiada o chłopcu, który codziennie w 8-kilometrowej drodze do szkoły pokonywał dwa pasma górskie. – Chciał zostać księdzem i został, mimo że ojciec bardzo się sprzeciwiał. W dzień prymicji tato poszedł się powiesić, ale rodzina go uratowała – opowiada misjonarz.
W ostatnich latach chęć do nauki podkopywała gorączka złota, która opanowała Burkina Faso. W prymitywnych biedaszybach, sięgających dziesiątki metrów w głąb ziemi, ginęli dorośli i dzieci. Ale niektórym udało się znaleźć samorodki złota i szybko się wzbogacili. – Dzieci to widziały, rzucały szkołę. Od dwóch lat ze złotem jest trudniej. Bo teraz jest ono już 100 metrów pod ziemią, a kopiący dochodzą do 70 metrów. Więc nie jest to już tak opłacalne, a ryzyko coraz większe – relacjonuje o. Segieth.
Jeszcze trudniejszą drogę do wiedzy mają dzieci, które po ukończeniu 6-klasowej szkoły podstawowej chcą uczyć się dalej. Gimnazjów jest tam bardzo mało. Młodzież wyrusza do wiosek z gimnazjami i szuka kwatery. Młodzi wynajmują kącik 3 na 3 metry w byle jak skleconych, nietynkowanych domach, z dziurawymi dachami z pordzewiałej blachy. – Kiedy wrócą z gimnazjum, jest szósta wieczorem, muszą iść po wodę, to też kawałek drogi. Potem coś ugotować, umyć się i mogą się uczyć, a jest już głęboka noc. Rzadko mają łóżko, śpią na matach, kawałkach materiałów. Jak pada deszcz, muszą uciekać z książkami i zeszytami, bo z dachu leje – opowiada misjonarz. Zwykle muszą sami zarobić na jedzenie i utrzymanie. – Kiedy jedzenia zabraknie już całkiem, wracają do domu po woreczek zboża, zgodnie z powiedzeniem „głód wypędza szczura z nory” – dodaje franciszkanin.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.