Jako Małgosia była kierownikiem firmy budowlanej, prowadziła interesy, „robiła” pieniądze, miała chłopaka. Ale to nie z nim zdecydowała się stanąć na ślubnym kobiercu. Jako siostra Dominika swoje „tak” powiedziała Jezusowi.
Korekta optyki
– To chyba największa bolączka pracy z młodzieżą, zwłaszcza w szkole. Broniąc życia konsekrowanego, musimy udowadniać, że… jesteśmy normalne. Mamy swoje temperamenty, emocje, pragnienia. To się nie zmienia po włożeniu habitu. Tak. Naprawdę zakonnica pije colę i jeździ na rowerze – śmieje się s. Dominika. – Nie przekreślamy tego, że każda z nas jest człowiekiem, kobietą – dodaje.
Decyzja o życiu konsekrowanym to jednak kompromis. Ale pełen miłości. – Rezygnujemy nie tylko z możliwości założenia rodziny. To także swego rodzaju rezygnacja z wolności. Ale jeżeli na pierwszym miejscu jest Pan Bóg, to cała reszta nie jest ważna. Nie jest już tak istotne, czy stanie na moim, czy muszę się podporządkować przełożonym – przyznaje s. Dominika. – Tak naprawdę to nie oznacza podporządkowania się człowiekowi: siostrze przełożonej czy matce generalnej, tylko… Bogu. To Jemu składam śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, chociaż dokonuje się to na ręce zwierzchników.
Tu potrzeba zmiany optyki. Po ludzku byłoby to dziwaczne: młode kobiety rezygnują, oddają, cierpią, tracą. Przecież to wyłącznie negatywy! Nikt tego nie chce. Tymczasem to, co oddaję, to dar, życie zakonne to możliwość ofiarowania siebie innym, to wybranie, miłość – tłumaczy cierpliwie tajemnicę powołania. Bo nie ma wątpliwości, że to Boża tajemnica i łaska. Po ludzku – nie do ogarnięcia.
Wszystko zaczęło się w rodzinnym Słupsku. – Kanoniczki były w moim życiu od zawsze. Uczyły mnie religii, najpierw w salkach katechetycznych, potem w szkole. Od dzieciństwa wiedziałam, że są w parafii. Ale ja nigdy nie myślałam o życiu zakonnym. A przynajmniej długo o tym nie myślałam, a kiedy w końcu przyszło mi to do głowy, to wcale nie kanoniczki mi się widziały – wraca wspomnieniami do początków drogi.
Na pielgrzymce ze Słupska na Górę Chełmską poruszyło ją świadectwo s. Gracjany o tym, jak z młodzieżą opatrywali bezdomnych. Coś zaskoczyło.
To wszystko to nic
Nie ukrywa, że podjęcie decyzji okazało się trudniejsze, niż mogła sobie wyobrazić. Jako Gosia Pac była 27-letnią bizneswoman. – Byłam kierownikiem firmy budowlanej, miałam samochód, pieniądze i chłopaka. I poczułam, że to wszystko to jest nic. Mimo aktywnego życia, temperamentu czułam brak, pustkę – opowiada.
– Decyzję podjęłam na przełomie maja i czerwca. Tą swoją radością od razu podzieliłam się z moją siostrą Anią, z którą byłam bardzo blisko. Musiałam pozamykać jeszcze swoje sprawy biznesowe, więc planowałam wstąpienie do zakonu na koniec wakacji. Tymczasem na rodzinę spadł cios. – W lipcu zadzwoniła do mnie siostra i mówi: „Wiesz, ja chyba będę szybciej w zakonie niż ty. I to w dodatku za klauzurą”. Zdiagnozowano u niej ostrą białaczkę. Ograniczony kontakt podczas terapii, widzenia z bliskimi tylko przez szybę – jak za klauzurą. Wszystko stało się okropnie trudne. Wiedziałam, że choroba siostry jest ciężka, że mama jest niepełnosprawna, że tata też choruje i że nie będzie lepiej, ale tylko coraz gorzej. A z drugiej strony czułam mocno w sercu, że nie mogę się wycofać ani odkładać tej decyzji – opowiada.
Siostra dodawała jej otuchy. Do klasztoru pojechała w marcu, po przeszczepie szpiku. Niestety, choroba znów zaatakowała. – Ania umarła w czwartek, w sobotę ją pochowaliśmy, a we wtorek ja wyjeżdżam do nowicjatu. To była najtrudniejsza decyzja dla mnie, a jeszcze trudniejsza dla rodziców. Nie mam wątpliwości, że powołanie to łaska, bez niej nie miałabym siły, żeby pójść za tym przynagleniem – dodaje s. Dominika.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.