Nie mam dość

O urzędnikach i pasterzach oraz mocy modlitwy całego świata z br. Benedyktem Pączką OFM Cap, misjonarzem z Krakowa pracującym w Ngaoundaye w Republice Środkowoafrykańskiej, rozmawia Monika Łącka.

Reklama

Monika Łącka: We wrześniu 2013 r., przed wylotem do Afryki, mówiłeś: „Prawdziwy misjonarz to ten, kto zostaje z ludźmi; kto jedzie i nie ma planów powrotu, bo nie wie, ile czasu spędzi na misjach. Bo misjonarz to ten, kto nie ucieka. On nie jest turystą”.

Br. Benedykt Pączka OFMCap: Naprawdę tak wtedy mówiłem?! (śmiech)

Prorocze to były słowa... Potwierdziłeś je czynami – było trudno, mogłeś uciec. Zostałeś.

Trzy tygodnie od stycznia do lutego 2014 r., o których usłyszał cały świat, były bardzo niebezpieczne. Wiele razy uciekaliśmy z ludźmi pomiędzy misją a centrum kulturalnym i buszem. Na szczęście mieliśmy bardzo dobrą ekipę – byłem ja i dwaj misjonarze z RCA i Włoch, były dwie siostry zakonne z Polski oraz Ewelina Krasnowska, świecka misjonarka. Nie buntowaliśmy się, nie chcieliśmy uciekać, zostawić ludzi. Nawet nie miałem takiej pokusy.

W najgorszym momencie władze chciały Was ewakuować.

Gdy 29 kwietnia przylecieliśmy do Paryża (a dopiero stamtąd do Polski na urlop), poszliśmy do ambasady. Okazało się, że podczas ataków była nawet decyzja, żeby nas ewakuować bez naszej zgody. Nie wiedzieliśmy o tym. Ta decyzja nie była jednak mądra, bo nie jesteśmy urzędnikami, którzy muszą lub chcą uciekać, gdy robi się niebezpiecznie. A podczas rebelii wszyscy – urzędnicy, wojsko, policja, żandarmeria – uciekli do Kamerunu albo do stolicy RCA. My na misje pojechaliśmy jako pasterze, a pasterz nie zostawia owiec. Ucieczka byłaby antyświadectwem, bo ludzie, z którymi pracujemy, patrzą na nas, czy naprawdę z nimi jesteśmy. Podczas ataków przychodzili, chronili się na misji. Gdy było bardzo niebezpiecznie, było z nami ponad 100 osób. Odbierałem telefony od żołnierzy francuskich z propozycją wyjazdu, a gdy nie chcieliśmy, dzwonili, żeby sprawdzić, czy i jak dajemy radę.

O pomoc dla misjonarzy, także humanitarną, mocno apelowały też media.

Pierwsza odezwała się Stacja7, potem kolejne media, zarówno katolickie, jak i świeckie, a nawet laickie. Dziennikarze dzwonili, pisali, nagłaśniali sprawę i bardzo się o nas troszczyli. Nawiązały się wtedy bardzo fajne kontakty. „Gościowi” i wszystkim innym mediom mówię za to prosto z serca: „Dziękuję i Bóg zapłać!”. Bardzo nas wspieraliście.

W krakowskiej redakcji „Gościa” dzień zaczynaliśmy od sprawdzenia Facebooka, czy coś napisałeś, czy żyjecie...

Byli i tacy, którzy mówili, że co to za misje, skoro cały czas jestem na Facebooku! A my w tym czasie nie mogliśmy nic robić. Nie mieliśmy też żadnej komunikacji oprócz internetu satelitarnego. Został nam jeden komputer, bo kilka innych zabrała Seleka [rebelianci, najemnicy z Sudanu i Czadu, którzy mieli obalić prezydenta RCA – przyp. M.Ł.]. Ja chwyciłem wtedy swój i rzuciłem w krzaki. Dzięki temu „przeżył” i mogliśmy wezwać pomoc, dzwoniliśmy ze Skype’a.

Kiedy nadeszła konkretna pomoc?

Po trzech tygodniach próśb, telefonów, listów, nagłaśniania sprawy w mediach przyjechało wojsko z Kamerunu i osiedliło się w naszej miejscowości. To było zrządzenie Bożej Opatrzności, bo normalnie powinni osiedlić się na granicy, a oni przyszli do nas. Dopiero po dwóch miesiącach, gdy zrobiło się spokojnie, przenieśli się na granicę z Kamerunem.

Namacalny owoc modlitwy, która płynęła ze świata?

Wierzę, że tak i że to dzięki Bogu przeżyliśmy. Siła, którą mieliśmy, płynęła z góry. Wielu Polaków modliło się za nas, ale też modlił się cały świat. Czuliśmy naprawdę wielkie wsparcie. To dzięki tej sile chciałem walczyć o ludzi, być z nimi.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama