Nigdy w życiu!

„Widzisz go? Podejdź do niego i powiedz, że go kocham”. „Ja???? Za Chiny!” ... A jednak zaryzykowali. Efekty były zdumiewające.

Reklama

Na własnej skórze przerobili, co to znaczy „błogosławiony, który idzie w Imię Pańskie”. Nie wybiegali przed szereg. Nie wychodzili na ulicę, by opowiadać wszystkim o miłości Boga, nie realizowali swoich pomysłów. Nie działali w myśl neofickiej zasady: „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was, dziewczynki, nawracać chcę”. Nasłuchiwali. Realizowali jedynie to, o co zostali poproszeni. Poczuli impuls, przynaglenie, by podejść do obcej osoby i powiedzieć jej o miłości Boga. Często mieli ochotę zwiać. Opierali się i znajdowali miliony wymówek. A jednak zaryzykowali. Efekty były zdumiewające.

Bałem się poruszyć

Pierwsza historia, którą usłyszałem przed laty, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Fascynuje mnie sposób, w jaki Pan Bóg „dobrał się” do muzycznych załogantów, ikon polskiego undergroundu. Porusza mnie zwłaszcza historia nawrócenia Grzegorza Wacława „Dzikiego”, anarchisty dobrze znanego w światku muzycznym. Przyszedł znudzony do warszawskiego kościoła paulinów na ul. Długiej. Chciał sprawdzić, dlaczego wszyscy w kółko opowiadają o cudach, które się działy w tej świątyni. Stanął na końcu. Niczego nie widział, wszystko zasłaniał mu stojący przed nim potężny mężczyzna. Przy ołtarzu stał o. Augustyn Pelanowski, który nagle usłyszał: „Augustyn, zobacz, tam na końcu kościoła stoi taki facet z czerwonymi włosami, z kolczykami w nosie”. Pelanowski szepnął: „Widzę. O Matko, ja się takich boję”. Mijały minuty, a paulin słyszał przez cały czas delikatny głos, który absolutnie się nie narzucał, ale proponował: „Augustyn, podejdź do niego i powiedz, że go kocham”. Zakonnik odpowiadał: „Nigdy! Zabije mnie!”. „Głos” nie dawał za wygraną: „Proszę cię o jedną rzecz, podejdź do tego człowieka, powiedz, że go kocham”. Pelanowski odpowiedział: „Koniec tematu, nie podejdę”. I nie podszedł. Traf (doprawdy idiotyczne słowo!) chciał, że… wysłano go z komunią na koniec kościoła. Stanął przed „Dzikim” i powiedział: „Jezus cię kocha”. Grzegorza… sparaliżowało. Dosłownie. Miał tak mocne poczucie Bożej obecności, że nie mógł ruszyć najmniejszym palcem. Doświadczył na własnej skórze, że „straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żywego”. Było to jedno z jego najbardziej miażdżących przeżyć. Było anielsko, ale nie sielsko. – W pewnym momencie wyszedł jakiś ksiądz – opowiada po latach – złapał mnie za łokieć, popatrzył mi w oczy i powiedział: „Jezus cię kocha”. Zbaraniałem, zupełnie mnie zatkało. Bałem się ruszyć. Dotykałem go najmniejszym palcem dłoni i bałem się poruszyć, by nie przerwać tego dotyku. Stałem i patrzyłem tylko w jego wielkie, gorejące oczy. Nie wiedziałem w ogóle, co się dzieje. Było to takie doznanie, jakiego nigdy w życiu nie przeżyłem. Wiem jedno: ktoś, kto wypowiedział te słowa, był tak wypełniony Duchem Świętym, że one zadziałały natychmiast.

To trzęsienie ziemi przewartościowało jego życie. „Dziki”, jak sam opowiada, podobne słowa („Jezus cię kocha”) słyszał setki razy. – Spływały po mnie jak po kaczce – nie owija w bawełnę. Tym razem było inaczej. Dlaczego? Bo nie były one zainspirowane kolejną inicjatywą pobożnego pomysłowego Dobromira. Były nakazem z góry.

Uratowana!

– Bardzo ważny jest moment, w jakim znalazłam się w kościele dominikanów – opowiada Aldona Filipek z Krakowa. – To była chwila wielkiego życiowego doła. Chodziłam do kościoła z tradycji. Zwątpiłam w Boże interwencje, w to, że obchodzi Go moje życie. Każdego dnia przestawiałam sobie granice, patrzyłam, jak daleko mogę od Niego uciec, jak daleko się posunąć. Zaczęłam pracować w korporacji, nagle przyszły spore pieniądze. Pogubiłam się. Pozwalałam sobie na coraz więcej i więcej. Patrzyłam na ludzi w kościele i osądzałam ich: „Hipokryci. Przychodzą, jak ja, wystoją przez godzinę, a potem wracają do swego życia”. Poszłam na „dziewiątkę” do dominikanów, bo moja współlokatorka spała po imprezie. Wybrałam miejsce na końcu kościoła, by nikt mi nie przeszkadzał. By zaliczyć tę godzinę i ulotnić się. Ale wtedy obok mnie stanął jakiś chłopak. Słyszałam, jak się modli, i czułam, że jest inny niż wszyscy. Ja po prostu czułam, że on wie, o co w tym wszystkim chodzi. Ponieważ nie poszłam do Komunii, bo miałam swoje za uszami, pomyślałam: „Niech ten chłopak przyjmie za mnie Komunię”. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale pamiętam, że tak pomyślałam. Wyszłam z kościoła, przeszłam kilkaset metrów, gdy zobaczyłam, że ten chłopak za mną idzie. W końcu mnie dorwał. (śmiech) Zaczęliśmy rozmawiać. „Mam na imię Przemek. Wiesz, nie robię takich rzeczy codziennie – wyjaśniał – ale widziałem cię w kościele i nie wyglądasz na osobę, która wierzy w Boga”. Zagotowało się we mnie. Dlaczego? Bo była to prawda! Wiedziałam, że nie wyglądam jak ktoś, kto wierzy. Miałam wiele prób, gdy chciałam do Boga wrócić, ale miałam wrażenie, że On ma mnie w nosie. Nie odpowiadał. Wydawało mi się, że powinien się mną zainteresować, ponieważ robię dla Niego tyle rzeczy. A On milczał. Nie reagował na handel wymienny. Przemka spotkałam 8 lipca, a w kwietniu byłam na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Szłam, by udowodnić coś i sobie, i Bogu. Powiedziałam wtedy: „Boże, to Twoja ostatnia szansa. Drałuję 40 kilometrów, umieram ze zmęczenia, więc zrób coś!”. Pod Kalwarią usiadłam. Nie mogłam ruszać się z bólu. Czekałam na jakąś Bożą interwencję i… niczego nie poczułam. Byłam wściekła.

Na ulicy Przemek zapytał: „Co ty masz do Boga?”, a ja wylałam całe swoje serce, wszystkie żale. Przemek zaczął opowiadać mi o Jezusie. Usiedliśmy na ławce na Plantach i przez godzinę czytaliśmy Biblię. Przemek pokazywał mi przez słowo Boże, że jesteśmy zbawieni przez łaskę, a nie ze względu na uczynki. To było objawienie! Pokazywał mi biblijne cytaty o tym, jak wielka jest miłość Boga. „Jego miłość jest darmowa” – mówił spokojnie. To był szok. Nie znałam Boga, który daje za darmo. Wszędzie obowiązuje zasada: coś za coś – tłumaczyłam sobie. Wtedy pomyślałam: jeśli to, o czym opowiada Przemek, jest prawdą, to jest to lek na wszystko. Jestem uratowana! A potem poszliśmy na lody. (śmiech) Przemek opowiedział mi o swojej wspólnocie. W absolutnej wolności, bez nacisku powiedział, że jeśli chcę, mogę przyjść i modlić się z nimi. Przyszłam. Już na kolejne spotkanie. Bóg zaczął przekonywać mnie o swej wielkiej miłości. To był początek czegoś nieprawdopodobnego. Po jakimś czasie trafiłam do Mozambiku, widziałam, jak wielkie cuda Bóg działa przez ręce chrześcijan w tym nieprawdopodobnie biednym kraju. Widziałam rozmnożenie żywności, uzdrowienia. Nie mam wątpliwości: od tamtej rozmowy na Plantach rozpoczął się nowy etap mojego życia.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama