O prośbach z twarzą w bujnej trawie, iskierkach w oczach Maryi i nowym życiu z Waldemarem Wojciechowskim rozmawia Monika Augustyniak.
Monika Augustyniak: Od wielu lat sierpień jest dla Polaków miesiącem pielgrzymowania do Matki Bożej. Jest to też okres, w którym Kościół zachęca do abstynencji, a także do pokuty w intencji trzeźwości narodu. Wiem, że jest Pan gorącym czcicielem Maryi i wyprosił Pan u Niej niejedną łaskę.
Waldemar Wojciechowski: Tak, rzeczywiście, mam ogromne nabożeństwo do Matki Jezusa. Jestem też wielkim fanem pielgrzymek. Wszelkich! Sam nie mogę uczestniczyć w sierpniowym pielgrzymowaniu, bo jestem rolnikiem, więc ciężko pracuję przy żniwach na 34 hektarach ziemi. Choć, przyznam szczerze, mam ogromną ochotę zobaczyć, jak to jest na Łowickiej Pieszej Pielgrzymce Młodzieżowej. Chciałbym kiedyś wyruszyć w lipcu do Lichenia, mam też ochotę przejść się z pielgrzymką warszawską, choć nie wiem, czy starczy mi czasu. Jednak od wielu lat chodzę z łowicką pielgrzymką wyruszającą na Jasną Górę w maju. Można powiedzieć, że pielgrzymowanie, wytrwałe wypraszanie łask u Maryi i Jej wierność uratowały mnie i dały mi nowe życie.
Kiedy zapytałam Pana żonę, jak długo chodzi Pan w pielgrzymce, powiedziała, że to już tyle lat, że nie umie tak szybko dać mi odpowiedzi. Czy zaczął Pan wędrować do Maryi już w dzieciństwie?
Nie. Z dzieciństwa pamiętam, że moja babcia pielgrzymowała. Ja poszedłem do Częstochowy pierwszy raz w 1984 r., gdy miałem 18 lat. I, przyznam szczerze, nie pamiętam, dlaczego poszedłem. Wziął mnie ze sobą sąsiad. Wiedział, że dobrze śpiewam i może pomyślał, że się przydam? Owszem, szedłem wtedy, podobało mi się, ale w kolejnych latach nie wyruszyłem na pielgrzymi szlak. Rok później poznałem przyszłą żonę, wkrótce wzięliśmy ślub, następnie pojawiły się dzieci i nie był to odpowiedni czas na myślenie o wędrowaniu. Ale wtedy zaczęły się w moim życiu schody. W pewnym momencie zacząłem nadużywać alkoholu. Co więcej, stawałem się po nim agresywny. Moja rodzina coraz bardziej cierpiała, dzieci stawały się zalęknione. Z roku na rok miałem coraz bardziej gorzkie przemyślenia na temat swojego życia i siebie samego. W tym czasie ogromną pomocą była modlitwa mojej mamy, która w mojej intencji przebierała paciorki różańca. I nagle dostałem olśnienia, że muszę wyruszyć do Matki Bożej, by wypraszać potrzebne łaski dla rodziny, dla siebie, a także dziękować za to, co już otrzymaliśmy. To był 1990 rok. Od tamtego czasu nie opuściłem żadnej pielgrzymki i dziś nie wyobrażam sobie tego, że moi bracia i moje siostry w wierze idą przed obraz jasnogórski, a mnie nie ma wśród nich.
Czy tamta pielgrzymka przyniosła uzdrowienie? Czy Maryja od razu pokazała swoją moc?
Nie. Co rok chodziłem w intencji trzeźwości i szczęśliwej rodziny. Jednak co rok, pomimo pięknych postanowień, wracałem do codzienności i nie miałem siły nic zmienić. Może miałem jeszcze za mało wiary...? Na naszej pielgrzymce jest taki zwyczaj, że gdy wchodzimy na wały w Częstochowie, kilkakrotnie padamy na twarz przed Maryją. Śpiewamy też wtedy stare, przepiękne łowickie pieśni, które dziś niewielu już zna. Pamiętam, że w 1995 roku, kiedy padłem twarzą w zieloną bujną trawę, zapytałem: „Matko Najświętsza, czy Ciebie nie ma? Czy nie możesz mi ulżyć w cierpieniu?”. Po czym wstałem i poszedłem z pielgrzymami jakby nigdy nic. Nie wiedziałem, jak bardzo te słowa zaważą na moim życiu.
Gdy wróciłem do domu, nic się nie zmieniło. Jednak 12 lutego następnego roku pojechałem odwiedzić rodzinę, w której był niepijący alkoholik. Wtedy doznałem olśnienia, wyszedłem z nim na papierosa i powiedziałem jedno zdanie: „Ze mną jest to samo”. Zrozumiał w mig. To był piątek, a w sobotę powstawała nowa grupa AA „Alternatywa”. Zostałem na nią zaproszony. Pojechałem, przywitano mnie, przedstawiono zasady i już tam zostałem. Od tego czasu nie piję. W maju ponownie wyruszyłem na pielgrzymi szlak. Ale już trzeźwy. Gdy padłem krzyżem na częstochowskich wałach, płakałem jak dziecko i dziękowałem Maryi za... nowe życie. Wtedy też obiecałem Jej, że dopóki będę miał siły i zdrowie, będę do Niej przychodził co rok.
Kiedy wszedłem do kaplicy na Jasnej Górze i spojrzałem w oczy Maryi, zobaczyłem, że biją z nich iskierki. Było to tak silne doświadczenie, że wciąż trudno mi o nim opowiadać. Teraz widzę te iskierki co roku. I nie obchodzi mnie, czy inni mi wierzą czy nie. To utwierdza mnie w przekonaniu, że doświadczyłem cudu. Bo prawda jest taka, że gdybym nie przestał pić, mógłbym już nie żyć. Niejednokrotnie zdarzało mi się usiąść pod wpływem alkoholu za kierownicą, czego zupełnie nie pamiętałem następnego dnia. To cud, że nie spowodowałem żadnego wypadku! Teraz jestem bardzo blisko Kościoła, udzielam się, ile tylko mogę. Często śpiewam psalmy i pieśni, bo uwielbiam to robić. Prowadzę księdza w procesjach. Jestem też aktywny w gminie i powiecie. A przede wszystkim mam szczęśliwą i spokojną rodzinę. Moje trzecie dziecko urodziło się po moim uzdrowieniu, nigdy nie widziało mnie z kieliszkiem, jest spokojne, ułożone. Mam wspaniałe dzieci. I – co ciekawe – teraz słyszę śpiew ptaków. Nie wiem, jak to możliwe, ale kiedyś go nie słyszałem. Dziś życie jest po prostu inne.
Wracam więc do początku naszej rozmowy, do apelu o trzeźwość w sierpniu. Czy uważa Pan, że to dobry pomysł?
Każdy moment jest dobry, żeby przestać pić. A jeśli tylu ludzi podejmuje pokutę w tej intencji, to na pewno warto spróbować. Kiedy pierwszy raz powiedziałem świadectwo o swojej chorobie, okazało się, że wiele kobiet pielgrzymuje w intencji trzeźwości dla swoich mężów. Na naszej pielgrzymce ten temat przestał być tabu, intencje czytane są już na głos. Od tego czasu wiele razy rozmawiałem z ludźmi z problemem alkoholowym. Wiem, że moje uzdrowienie przyszło przez Maryję, dlatego będę chodził do Niej co rok i zachęcam do tego wszystkich, których spotykam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.