To prawdziwie kopernikański przewrót w życiu duchowym. Zamiast kręcić się wokół siebie i zapisywać skrzętnie książkę skarg i zażaleń, zaczynamy błogosławić i zauważamy, że… wszystko kręci się wokół Niego.
W ubiegłym tygodniu w czasie modlitwy przyszła intuicja: „Błogosław wszystkich, których dzisiaj spotkasz”. Zacząłem nieśmiało sprawdzać, jak to działa. Podchodzę do znajomej ekipy, która właśnie reaguje szyderstwem, opowiadając o naszym wspólnym znajomym. I już, już otwieram usta, by dorzucić puentę mistrza ciętej riposty, ale przypomniawszy sobie o porannych natchnieniach modlitewnych, pod nosem dukam: „Panie, błogosławię Cię w osobie, którą teraz obgadują”. Efekt? Już mi się nie chce, zwyczajnie nie chcę wchodzić w te werbalne przepychanki. Po co pakować się w jakąś duchową schizofrenię, w żonglowanie na przemian uwielbieniem i ironią?
W każdym czasie
Błogosławienie Boga w każdych, nawet najtrudniejszych sytuacjach to absurd. Z punktu widzenia świata. Pierwszą linią frontu powinny być prośby i błagania, cała ta nasza katolicka książka skarg i zażaleń. Bóg przełamuje ten schemat. Prosi „Błogosławcie, uwielbiajcie”. Nawet w czasie lokalnych duchowych trzęsień ziemi. Zwłaszcza wtedy. Błogosławienie Boga w każdej sytuacji wynika wprost z zachęty: „W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was (1 Tes 5,18). Błogosławieństwo jest czynnością Boską, nie z tego świata. Logika podpowiada racjonalnie: reaguj na zło rykoszetem. Wet za wet. Przeklinaj, złorzecz. Pomarudź sobie (Kowalski ma to wyssane z mlekiem matki), ponarzekaj. Bóg podpowiada: dziękuj, błogosław.
Kto jak kto, ale niewinny, niesłusznie oskarżony Jezus miałby wszelkie powody do przeklinania swego losu. Co robił? Łamał chleb, ukazywał swe pęknięte, rozerwane na Golgocie życie i szeptał: „Błogosławię”.
Wbrew sobie
Mój półtoraroczny synek Nikodemek złapał szklankę z herbatą i wylał na siebie wrzątek. Mocno się poparzył. Trafił pod strumień zimnej wody, później przez pół godziny zmienialiśmy mu zimne okłady. Zaczęliśmy błogosławić Boga w tej sytuacji. Naprawdę nie mieliśmy na twarzy przyklejonych uśmiechów ani wzniesionych pod sufit rąk. I wówczas zadzwonił telefon. Okazało się, że to ksiądz Stanisław Urbaniak, palotyn z Rwandy. Gdy opowiedziałem mu o wypadku, uśmiechnął się: „Ale przecież to wszystko tylko po to, żebyś zobaczył, że demon nie jest w stanie zrobić ci żadnej krzywdy, bo jesteś ukryty w rękach Pana Jezusa”. Zapytałem go, czy używa w czasie egzorcyzmów formy błogosławieństwa? – Jasne! Z niezłym skutkiem – uśmiechnął się. – Błogosławieństwo ma wielką moc. Jezus wołał: „Uwielbiam Cię, Ojcze, błogosławię!”. Gdy znajduje się ktoś, kto depcze mi po piętach, zaczynam się modlić: „Boże, wysławiam Cię w Twojej miłości do tej osoby”.
Po oparzeniu nie został najmniejszy ślad. Nie chodzi mi o żadne pobożne czary-mary z pieczątką „imprimatur”. Błogosławienie przywraca prawdziwe proporcje: nie ma sytuacji, która wymknęłaby się Bogu spod kontroli. „Nie zdrzemnie się i nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ale to znaczy, że odsetek Polaków chodzących do kościoła w każdą niedzielę poważnie stopniał.
Sri Lanka zmaga się z najpoważniejszym kryzysem gospodarczym w swojej historii.