Jezus w glanach

To nie miało prawa się wydarzyć. A jednak - ze śmieci stali się apostołami.

Reklama

No future

Nieważne, czy jesteś chłopakiem czy dziewczyną, ważne, że jesteś punkiem – śmieciem. – Byłem szczęśliwy, że jestem odpadkiem – opowiada Arek. – Subkultura daje ci poczucie przynależności, ważności i program na życie. Wystarczy, że założysz glany, kurtkę nabitą ćwiekami, że zrobisz sobie irokeza i wbijesz w różne miejsca kolczyki. Wystarczy, że poznasz ludzi, którzy wprowadzą cię w swój świat i szybko wejdziesz w swoją rolę, a przekonasz się, jak łatwo jest żyć – wspomina swoją punkową inicjację.

Miał zaledwie 12 lat, dlatego przez swoich kumpli był nazywany „Smark”. Wagary, wino w parku, trawa – to na początek. – Ponieważ nagle zaczynasz inaczej się zachowywać, inaczej się ubierać i inaczej wyglądać, interesują się tobą: szkolny pedagog, rodzice i sąsiedzi. Nie rozumieją cię, więc ich nienawidzisz. Zaczynasz nabierać dystansu do nich, nie ufasz im, coraz mocniej wchodzisz w bezpieczny światek punkowców – wspomina.

Arek czuje się coraz większym wyrzutkiem. – I oto chodzi! – myśli, a kumple przytakują. Ucieka z domu, włóczy się tam, gdzie spotyka podobnych sobie. Poznaje półświatek bezdomnych, ćpunów, kryminalistów. Oni dają schronienie, czasami nakarmią, zapewnią ochronę, ale przede wszystkim: – Życie na maksa: alkohol, narkotyki, pobicia, kradzieże, słowem dobra zabawa – mówi. – Moim mottem było: „no future”, bez przyszłości. Nie chciałem dożyć trzydziestki, bo po niej czekała mnie niewolnicza praca, żeby utrzymać to, co się ma: rodzinę, mieszkanie, pozycję. „To jest nudne” – myślałem i tym bardziej szedłem na całość.

Deszcz pada, ciemność przychodzi

Chwile słabości zdarzają się tylko na początku. Pierwsza ucieczka. Arek dojeżdża do Rawicza. Poznaje bezdomnego, ten uczy go sztuki przetrwania na ulicy: jak najeść się za darmo, jak żebrać na wino, jak przenocować. – Zbliżały się święta, było zimno. Spaliśmy w jakimś pustostanie, gdzie nie było nawet okien. Leżałem na podłodze i myślałem o świętach w domu, o stole pełnym jedzenia i ciepłym mieszkaniu. Wtedy pękłem, rozbeczałem się i wróciłem. Miałem przecież tylko dwanaście lat – wspomina.

Jednak sześć lat później, gdy osiemnastkę spędza na izbie wytrzeźwień, jest już z tego powodu dumny. Będzie o czym opowiadać chłopakom. Zakompleksiony dzieciak wyrósł na silnego rozrabiakę, dlatego na punkowe festiwale „pokoju i miłości” jeździ tylko po to, żeby robić burdy. Alkohol, dragi, przemoc i seks – to daje kopa. Coraz częściej nie pamięta zakończenia wieczoru. Dopiero rano od policji dowiaduje się, że kogoś pobił, że kogoś okradł czy napadł. Jest już na tyle pewny swego, że na przedramieniu tatuuje sobie twarz szatana – kozła z szyderczym uśmieszkiem. To jest pieczęć własności i wyznanie wiary. Ma też swoją Monikę, kobietę, która przekonała go, że jest mężczyzną.

– Kiedyś po koncercie – wraca pamięcią do czasów, gdy cieszył się ze swojej punkowej kapeli – gdy wytrzeźwiałem, nad ranem, dotarło do mnie, że wszyscy mają dokąd wrócić, a ja nie. Właśnie po raz kolejny rozstałem się z Moniką i pierwszy raz nie miałem pomysłu na kolejny dzień życia. Wtedy zrozumiałem, że nie mam nic i nie mam nikogo. Poczułem się, jakby ktoś mnie oszukał, bo miało być fajnie, odjazdowo, super, a ja płakałem jak dziecko. Zaczął padać deszcz. Na jego krople jakby tylko czekało ziarno ostatecznej destrukcji. Szybko zaczęło kiełkować: skończ ze sobą. Raz na zawsze. – Chciałem popełnić samobójstwo i w tym momencie zawołałem: „Boże, jeśli Ty jesteś, to ja oddaję w Twoje ręce moje życie, sam nie potrafię sobie z nim poradzić” – wyznaje.

Pozostały odpowiedzi

Po tamtej nocy Arek zadzwonił do Moniki, żeby ją przeprosić. Potrzebował jej bliskości, fizycznego ciepła. Była jego domem. Pogodzili się i wkrótce wzięli cywilny ślub. Szybko wróciły stare nawyki: zabawa do utraty przytomności, praca tylko po to, żeby zarobić na minimum socjalne, i alkohol, nieustanne awantury i burdy. Trwali jednak przy sobie.

– Pewnej nocy obudził mnie Głos, który wypowiedział moje imię – Arek przywołuje to zdarzenie za każdym razem, gdy opowiada o swoim nawróceniu, bo nie da się go pominąć. – Pomyślałem, że ktoś woła za oknem, ale zarówno okna, jak i drzwi były zamknięte. Głos był spokojny i dobiegał z pokoju, w którym spaliśmy. Był na tyle normalny, że po prostu znów zasnąłem, jakby nic wielkiego się nie stało – mówi. Jednak to, co zaczęło się z nim dziać od samego rana, to było coś niesamowitego. Dostał ogromnego kopa do życia. Kochał swoją żonę jak nigdy dotąd, kochał świat jak nigdy dotąd i kochał siebie jak nigdy wcześniej. Pokój wypełnił jego umysł i serce. Czuł, jakby ktoś wyjaśnił mu sens istnienia świata: miłość. Nie było już pytań, były odpowiedzi, tylko one. A właściwe tylko On: Bóg, o którym opowiadał mu świat. Co jednak było najbardziej zaskakujące? Że był trzeźwy. – Jeszcze dzień wcześniej potrzebowałem amfetaminy, halucynogennych grzybków czy marihuany, żeby czuć się szczęśliwym, teraz wystarczała mi miłość Boga – zapewnia. Nie miał wątpliwości, że Jezus żyje. – Ale skoro On żyje, to wszystko, co mówił, musi być prawdą. Pobiegłem więc do księgarni i kupiłem Pismo Święte. Zacząłem je czytać. Monika jednak patrzyła na mnie, słuchała mnie i myślała z politowaniem, że dostałem na głowę – wspomina po siedmiu latach od nawrócenia.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7