Jeszcze nie pochowano Nelsona Mandeli, a komentarzy mających odbarwić jego rzekomo hagiograficzny wizerunek nie brakuje.
Po pierwsze dziękuję Konradowi Sawickiemu z deon.pl za tekst „W obronie żałoby po śmierci Mandeli”. Spokojny komentarz do publikacji Tomasza Terlikowskiego, który w reakcji na pośmiertne peany pod adresem Nelsona Mandeli, wytacza armatę aborcyjnego rysu polityki zmarłego prezydenta RPA. Przyznam, że przy całym bezdyskusyjnym zaangażowaniu w obronę życia oraz pełnej sympatii dla publicystyki red. Terlikowskiego, tym razem odczułem konsternację, nie za bardzo pojmując... po co to teraz?
Czy doprawdy perspektywa (anty)aborcyjna jest podstawowym miernikiem wartości dzieła życia osoby? Czy to jest as z rękawa, którym rozgrywać trzeba akurat w czasie, gdy dopiero co kresu dobiegły dni człowieka, dla którego wielu żywi dziejową wdzięczność, za obalenie obleśnego systemu rasowej segregacji; człowieka, który skazany przez białych, sam starał się ich zrozumieć (podczas osadzenia w więzieniu nauczył się afrikaans, języka Burów); z którego inicjatywy powołana została Komisja Prawdy i Pojednania, konfrontująca ze sobą ofiary haniebnych walk rasowych, po obu stronach konfliktu.
O Mandeli krytycznie wypowiada się również na stronie „Naszego Dziennika” dr Tomasz M. Korczyński: „Wprowadzone przez niego prawa niczym nieograniczonej aborcji, legalizacja homoukładów traktowanych jako małżeństwa, należą do bolesnych doświadczeń Republiki Południowej Afryki i przynoszą do dziś krwawe żniwo, czyli zamordowanie ponad miliona poczętych dzieci. Już choćby za to należał mu się anty-Nobel” – konkluduje w tekście 'Odbrązowić Mandelę".
Nie przekłamując historii, i nie pomijając niechlubnych epizodów (sam Mandela miał zresztą powtarzać, że świętym nie jest) wziąłbym jednak poprawkę, na tego typu oceny składane w kontekście chwili. Bo mimowolnie są one wybiórcze (oczywiście, niniejszy tekst również). A to wystarczający powód, by wobec faktu śmierci człowieka dziejowo docenionego zachować po prostu… takt. Choćby w pierwszych dniach jego przejścia na drugą stronę życia. Czas podsumowań historii nadejdzie. Znamiennie, że autorytety moralne (bo chyba nie odmówimy tego np. papieżowi Franciszkowi) oddają hołd liderowi walki o sprawiedliwość. I nie mamy tu do czynienia z czczą kurtuazją.
Franciszek, odnosząc się do śmierci Mandeli podkreślił jego rolę w promowaniu ludzkiej godności, ponad podziałami rasowymi, narodowymi, religijnymi. W ocenie anglikańskiego abpa Desmonda Tutu „Bóg był dobry dla Południowej Afryki, dając Nelsona Mandelę, w przełomowym momencie historii”. Przewodniczący Światowej Rady Kościołów, pastor Olav Fykse Tveit, wspomina człowieka, który „działał, aby zjednoczyć naród, niegdyś celowo podzielony na rasy”. A kard. Turkson „idzie na całego” zamieszczając na Facebooku wpis: „Mandela opuścił Robben Island bez zemsty, naśladując Jezusa, który powstał z grobu z pozdrowieniem pokoju”.
Bez wątpienia wszyscy oni mają świadomość historii… Jest jednak „czas żałoby, i czas rozliczania” że tak sparafrazuję Koheleta. Aktualnie w RPA jest czas żegnania człowieka, który dla narodu stał się autorytetem i ikoną.
Znajomy irlandzki misjonarz, który poznał Mandelę osobiście, a w czasach apartheidu sam trafił za kratki za zaangażowanie przeciw nierówności rasowej, napisał mi przedwczoraj: „Ci, którzy mieli radość go spotkać, mogą powiedzieć, że Bóg pobłogosławił RPA dając nam Mandelę. Nie chciał zwycięzców ani przegranych. Dla niego wszyscy mieli być zwycięzcami. Wzywał do pojednania, nie zemsty, do jedności a nie podziałów, do wspólnoty, a nie separacji. Pozostaje wierzyć, że pamięć o nim będzie inspiracją, aby nie tracić z oczy kierunku, który wyznaczył”.
Dr Andrzej Polus, prezes Polskiego Centrum Studiów Afrykanistycznych, zwraca uwagę, że największym osiągnięciem Mandeli było „relatywnie spokojne przeprowadzenie RPA przez transformację ustrojową, zaś szczególnie trudnym momentem było zamordowanie lidera Partii Komunistycznej Chrisa Hani’ego przez Janusza Walusia w 1993 r., kiedy groźba eskalacji przemocy była realna. Negocjacje CODESA torpedowała wtedy ultraprawicowa organizacja paramilitarna AWB, zaś wśród czarnoskórych mieszkańców popularne było hasło 'jeden biały osadnik jedna kula' ”. Nie powinniśmy pomijać tych faktów.
Burza komentarzy wokół zmarłego prezydenta RPA przypomina mi ambiwalencje, z jakimi spotyka się ocena innego ojca narodu – Juliusa Nyerere, pierwszego prezydenta niepodległej Tanzanii, nomen omen Sługi Bożego Kościoła katolickiego. Postać Nyerere budzić może również mieszane uczucia, a pokusa przyrównania go do Che Guewary czy Castro, jest, jak się okazuje, łatwa. Daje temu choćby wyraz Dariusz Rosiak, w swoim skądinąd świetnym zbiorze reportaży „Żar. Oddech Afryki” („Episkopat Tanzanii walczy o wyniesienie byłego prezydenta na ołtarze. Równie dobrze można by walczyć o kanonizowanie Che Guevary albo Fidela Castro”).
Juliusowi Nyerere, zwanemu Mwalimu (nauczycielem) można bowiem zarzucić i prosowieckie sympatie, i socjalistyczną utopię, i krach gospodarczy kraju, i interwencję militarną w Ugandzie (w wyniku której jednak obalono dyktatora Idi Amina). Zarazem był to przywódca, który pokojowo zjednoczył naród, a prywatnie człowiek skromny i głębokiej wiary (każdy dzień rozpoczynał Mszą świętą). I co nie tak oczywiste w krajach Afryki – potrafiący po okresie rządów (1964–1985) sam oddać władzę.
Pochodząca z Tanzanii siostra, z którą rozmawiałem kilka dni temu, podsumowała prosto: „ludzie tu mogą mówić co chcą o Nyerere, ale ja pochodzę z tego kraju i wiem co on zrobił dla Tanzanii. I dla mnie to święty człowiek”.
I może to klucz: również do obecnej chwili, kiedy świat, a przede wszystkim RPA, żegna Nelsona Mandelę. Komentarze pojawiać się będą różne, bo takie prawo medialnego „rynku”. Ale, ci których dotyczył apartheid, którzy żyli jako ludzie drugiej kategorii, ale również ci, którzy sprzeniewierzają się obecnie ideom Mandeli, poprzez czarny ekstremizm w stosunku do białych – wiedzą, co Mandela zrobił dla ich kraju. A szerzej – dla świata, w którym nie powinno być miejsca na segregację rasową. Byleby więc nie zaprzepaszczono tej cząstki jego zaangażowania w tworzenie sprawiedliwszego świata. A ocenę osoby Mandeli pozostawmy Tajemnicy Boga. On zna Madibę najlepiej.
„Nikt nie rodzi się nienawidząc inną osobę za jej kolor skóry, pochodzenie czy religię. Ludzie uczą się nienawidzić. A skoro nienawiść jest cechą nabytą, to również i miłość może być czymś wpojonym, albowiem łatwiej jest wpoić miłość niż nienawiść”. Nelson Mandela
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.