O wierze silniejszej niż śmiertelna choroba, o wspólnocie pomagającej przetrwać sztorm i o szczęściu niezależnym od tego, co materialne z Agnieszką i Pawłem Szymańskimi rozmawia Monika Augustyniak.
Monika Augustyniak: Jesteście Państwo 20 lat po ślubie, macie dwoje nastoletnich dzieci i jesteście animatorami we Wspólnocie „Galilea”. Co tydzień spotyka się u Was kilkanaście osób, żeby modlić się i słuchać słowa Bożego. Raz w miesiącu jeździcie do Warszawy na świętowanie – spotkanie całej wspólnoty, bywacie na rekolekcjach. Łatwo znaleźć na to wszystko czas?
Paweł Szymański: Na wspólnotę trzeba znaleźć czas, a to dlatego, że we wspólnocie łatwiej wytrwać w wierze. Człowieka żyjącego samotnie można szybko złamać. Zło zawsze podrzuci coś atrakcyjnego. A wspólnotę można prosić o modlitwę. Czasami późno w nocy przychodzą do mnie esemesy z prośbą o wsparcie. Wstaję z łóżka i modlę się. Ja też proszę innych o modlitwę. Poza tym jestem silniejszy, gdy widzę, że mam wokół siebie ludzi żyjących jak ja i wierzących jak ja. Wspieramy się słowem, materialnie. No i jest to konkretna formacja, wspólna modlitwa, przez co poznajemy Boga coraz bardziej.
Agnieszka Szymańska: Poza tym w „Galilei” uczyliśmy się wiary na nowo. To bogaty czas pod względem poznawania żywego Boga i siebie samego. Mam takie wrażenie, że wspólnota pozwala nam zweryfikować, czy nasza wiara jest prawdziwa. Kilka lat temu w naszej parafii w Radziwiłłowie nie było takiej wspólnoty, więc założyliśmy ją my. Najpierw jeździliśmy do Warszawy i uczyliśmy się bycia animatorami. Potem animatorzy z Warszawy przyjeżdżali do nas i pomagali nam prowadzić spotkania. Teraz już od trzech lat parafianie spotykają się u nas w domu, jeździmy razem na spotkania do Warszawy, na rekolekcje.
Powiedziała Pani, że uczyliście się wiary na nowo. Czy to znaczy, że wcześniej byliście ludźmi niewierzącymi?
A.S. Zawsze wierzyliśmy w Boga. Ja z domu wyniosłam silną wiarę w to, że Bóg nade mną czuwa i nie pozwoli mi zrobić krzywdy. Jednak wspólnota pozwala dojrzewać w wierze, weryfikować ją, poznawać z różnych stron. To prosta zasada: jeśli przebywam wśród ludzi szukających Boga, jeśli słucham słowa Bożego, modlę się sama i z innymi, wtedy przesiąkam Bogiem. Jeśli nie żyję tym na co dzień, będę odczuwać tendencję spadkową.
P. S. Mnie również rodzice wychowali według katolickich zasad. Bóg zawsze był dla nas na pierwszym miejscu. Nawet kiedy było źle, coś się psuło między rodzicami albo pojawiały się problemy, szliśmy z tym do Boga, jak do najlepszego lekarza. Niemniej wspólnota dała mi większą świadomość przeżywania wiary i sprawia, że chcę nieść Jezusa innym.
Wiem, że były w Państwa życiu momenty, które wymagały nadludzkiego zaufania Bogu.
P. S. Rzeczywiście, zdarzały się takie sytuacje, kiedy nie było łatwo. Najtrudniejszym doświadczeniem była moja choroba – żółtaczka typu B z antygenem dodatnim. Byliśmy wtedy rok po ślubie, urodził nam się syn, a ja, po miesiącu leżenia w szpitalu, dowiedziałem się, że zostało mi kilka miesięcy życia. Nie mogłem w to uwierzyć, więc modliłem się: „Boże, to niemożliwe! Dałeś mi taką wspaniałą żonę, syna, a teraz chcesz mnie zabrać? Będę robił wszystko, co w mojej mocy, a Ty mnie wspieraj”. Wypisałem się ze szpitala na własne żądanie i zacząłem szukać pomocy lekarskiej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).