To tu Juliusz Wątroba pisał swoje wspaniałe, mądre wiersze. Tu szedł swoją osobistą drogą krzyżową, zmagając się z chorobą, bólem, wyniszczającym brakiem nadziei. Tu powoli zmartwychwstawał. – Jestem szczęśliwy: czuję, że jestem dziś nowym, lepszym człowiekiem – mówi, promiennie uśmiechnięty, choć wspomina krzyż.
Kiedy dziś wraz z Piotrem Skuchą, współzałożycielem słynnego kabaretu „Długi”, pojawia się na deskach teatru podczas kolejnych wieczorów „Bielskiej Sceny Kabaretowej”, gromki śmiech publiczności wita niemal każde jego słowo, łącznie z melancholijnym osobistym wyznaniem: – Mój protoplasta geny mi schlastał… Nikogo nie powstrzymują zapewnienia autora: – Bardzo poważnie państwa traktuję, to i fraszki będą poważne. I tak jest rzeczywiście: choć żartobliwa i błyskotliwa gra słów zmusza do śmiechu, jest w nich poważna refleksja nad światem. A Juliusz Wątroba jak z rękawa sypie perełki fraszek i przekonuje: – Nie zagrasz tęczy w teatrze cieni – i zaraz dodaje, że serce jest po to, żeby kołatać nieba tęsknotą do tego świata. I przyznaje: – Wiem, że dziś pragnie kretyn niejeden, by niebo było hipermarketem.
Mistrz dobrego słowa
To, czego od niego oczekiwano, zawsze wykonywał w terminie. Zwykle dawał dwie, trzy wersje tekstu do wyboru, a wszystkie były co najmniej dobre. Przyjaciele z kabaretu mieli nieraz problem, bo szkoda było z którejkolwiek zrezygnować, a razem nie mieściły się one w ograniczonej czasowo radiowej audycji. – Niektórzy kabaret postrzegają jako wygłup. A dobry kabaret mówi całkiem serio o świecie, choć z dystansem i w satyrycznej formie. Dlatego fraszki i wiersze, które Julek pisał dla nas przez lata, są tak potrzebne. W radiowych programach „Parafonii” czytali je z wielką radością wspaniali polscy aktorzy: Piotr Fronczewski, Bronisław Pawlik, Krzysztof Kołbasiuk, Krzysztof Kowalewski, Zbyszek Zamachowski. Wszyscy, pod odczytaniu ich w studiu, pytali, czy mogą je zabrać ze sobą. I zabierali – wspomina Piotr Skucha. Dziesięciolecia współpracy z kabaretem pozwoliły im dobrze się poznać. – Julek jest wyjątkowym facetem. Nigdy nie jest hipokrytą. To, o czym mówi, zawsze pokrywa się z tym, jak żyje. I pisze świetnie! Mamy u siebie człowieka literatury rangi co najmniej ogólnopolskiej – nie ma wątpliwości Piotr Skucha. – Prywatnie jest fantastycznym przyjacielem. Zyskuje z każdą minutą od chwili poznania. Dobrze byłoby więcej takich ludzi spotykać w życiu.
Powrót przez miłość
– Stosuję płodozmian – piszę raz poważnie, raz satyrycznie, bo trzeba mieć dwa skrzydła, żeby unosić się ku niebu – tłumaczy Juliusz Wątroba. Ma wspaniałe poczucie humoru, a teraz jeszcze większy dystans do spraw, które w chwili próby okazały się nieważne i małe. Tą chwilą próby była choroba, statystycznie określana jako śmiertelna. Jak była straszna i ciężka, napisał sam: o tym, jak żegnał się z życiem i tracił nadzieję. I o tym, że długo cierpiał, a teraz narodził się na nowo. – Niezwykle ważna była dla mnie miłość. Ta, którą okazali mi najbliżsi i inni ludzie. Dzięki niej odrodziło się we mnie życie – przyznaje. Wspomina trudne chwile i znaczenie, jakie miał każdy przyjazny gest. Doświadczył życzliwości tych, którzy kochali wcześniej jego wiersze. Kilka miesięcy temu spotkanie promocyjne w sali bielskiego zamku Sułkowskich pokazało, ilu cieszy jego powrót. A on, promiennie uśmiechnięty, mówił o niebie, które jest nadzieją, i tłumaczył prosto, że tylko próbuje w sobie znaleźć ścieżkę taką, co nie prowadzi w bylejakość… I choć pisze – jak kiedyś – jest już dziś w innym miejscu. Pokazuje, że na końcu krzyżowej drogi jest zmartwychwstanie.
Juliusz Wątroba: – Byłem zamknięty, jak małż bez perły, jak jesień kluczem ptaków, jak zima w dłoniach mrozu, jak zranione serce. Po tej próbie otwieram się, by zaświadczyć o prawdzie najpełniej jak potrafię – prawdzie człowieczka wplątanego w życie, które tak straszne, że bałem się mówić, a i tak piękne, że brakuje słów, by je wyśpiewać. Piszę nie po to, by klepać po wychudzonym ramieniu, że jakoś to będzie. Piszę najszczerszą prawdę, prawdę najprawdziwszą, no bo z pierwszej ręki, wszak przeżyłem i ciemność, sięgnąłem dna i nadzieja skurczyła się jak renta przed pierwszym, a i Bóg malał codziennie w zwątpieniach, zamiast w wierze ogromnieć, gdy byłem beznadziejny, czyli bez nadziei… Doświadczyłem tego, że nawet nadzieja nie umiera ostatnia, bo jest jeszcze na samym końcu tajemnica, której nie przenikniemy ani rozumem, ani zmysłami… Doszedłem do dziwnego wniosku, że pewnie dlatego przed laty rozpocząłem zmaganie ze słowem, aby dojść mozolnie do takiej sprawności, by dzisiaj móc opisać to, co przeżyłem i co przeżywają inni, aby uwierzyli, że jest światło, gdy ciemność ogarnia wszystko …
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.