Ten, kto nie ma uczuć, jest psychopatą. Problem tylko w tym, by nie przeceniać ich wartości. I w życiu codziennym, i w wierze.
„Dawniej, gdy się modliłam, czułam się tak blisko Boga. Były we mnie radość i pokój. Ale to wszystko się skończyło. Dzisiaj nie umiem już wierzyć, a Bóg, jeśli jest, wydaje mi się bardzo daleki”.
Tak można by ująć problem, z którym boryka się wielu chrześcijan. Często w ich życiu nastąpił jakiś przełom, nawrócili się. Chętnie się modlili. Czuli się wtedy tak blisko Boga, że wiara była dla nich pewnością. Pozwalała im unosić się dwa centymetry nad ziemią. Ale pewnego dnia odkryli, że wszystko zniknęło. Czy to znaczy, że wiara zgasła?
Nic podobnego. Miłe uczucia towarzyszące spełnianiu praktyk religijnych, zwłaszcza modlitwie, a nazywane przez mistrzów pociechą duchową, często towarzyszą wierze. Bardzo ułatwiają nazwanie samego siebie człowiekiem wierzącymi. Powodem ich zniknięcia bywa czasem jakiś duchowy nieporządek, trwanie w grzechu. Kiedy indziej ich brak może być próbą ze strony Boga. Wtedy taki stan nazywa się „nocą ciemną” albo „duchową oschłością”. Trzeba jednak pamiętać, że ich obecność nigdy nie jest dobrym miernikiem wartości wiary. Jeśli wiara jest mówieniem „tak” objawiającemu się Bogu, to nie ma znaczenia, czy takiej postawie towarzyszą miłe odczucia.
W chęci przeżywania wzniosłych chwil, doświadczania bliskości Boga, dość często ukazuje się interesowność ludzkiej wiary. Wierzę, bo jest mi dobrze, modlę się, bo spotykanie się z Bogiem daje mi swoistą przyjemność. Mówię Bogu swoje „tak” nie dlatego, że faktycznie chcę iść Jego ścieżkami, że Go kocham, ale dla owej duchowej pociechy, która modlitwie i wierze towarzyszy. Tak naprawdę kocham nie Boga, ale owo miłe uczucie. Gdy się kończy, gorliwość gaśnie, a wierność Chrystusowemu prawu nie jest już oczywistością.
A przecież pierwszym celem modlitwy nie jest ani otrzymanie łask, ani zyskanie przychylności Boga, ani nawet doświadczenie Jego bliskości. W modlitwie chodzi o oddanie Bogu czci. W przeproszeniu, prośbie, dziękczynieniu zawsze tkwi ów element uznania zależności od Niego, najbardziej widoczny w modlitwie uwielbienia. Gdy człowiek modląc się szuka w pierwszym rzędzie czegoś innego, modlitwa traci to, co najistotniejsze.
Skąd więc mam wiedzieć, że Bóg jest mi przychylny? To proste. On obiecał. Mogę o tym przeczytać w Biblii, swoistym liście, który skierował do człowieka. To na skale Bożego Słowa, nie na efemerycznych odczuciach powinienem budować swoją wiarę. A jeśli chcę sprawdzić, czy idę właściwą drogą, muszę użyć rozumu.
Bóg zawsze jest z człowiekiem. Nawet z największym grzesznikiem. Po to przecież Jezus przyszedł na świat, aby każdy, bez wyjątku, w Nim miał zbawienie. Tyle że kroczącego ku śmierci grzesznika Bóg musi jakoś skłonić do opamiętania. Gdy jednak pokładam w Nim swoją ufność, gdy uczciwie staram się realizować w swoim życiu jego przykazanie – abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem – On na pewno nie tylko jest ze mną, ale może się mną cieszyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W Rzymie zakończył się Międzynarodowy Kongres na temat teologii.