Jedni jadą nad morze wypocząć, inni… ewangelizować. O wątpliwościach przed „akcją żebrak”, cudach w jej trakcie i głoszeniu Chrystusa na festiwalu techno opowiedziała nam Monika Musioł.
Małgorzata Kokot: Wierzący często mają opory, aby przyznawać się do swojej wiary. A wy wyszliście z Chrystusem na plażę.
Monika Musioł: Istnieje taka potrzeba, aby żywy Kościół wychodził do ludzi, właśnie dlatego, że oni, nie wiedząc czemu, zaczęli się ze swoją wiarą ukrywać. Starają się zamknąć Boga w murach kościelnych. A przecież wiele osób będących daleko od Boga z własnej woli do kościoła nie przyjdzie. Żywy Kościół musi wyjść do nich. Trzeba im pokazać, że Bóg naprawdę jest i działa w życiu każdego człowieka, nie jest jakimś mitem.
A co na to plażowicze?
Ja jako osoba, która po raz pierwszy brała udział w tej akcji, obawiałam się trochę, jak zareagują. Po pierwszym szoku doznanym na nasz widok, okazywało się, że w ludziach jest duża potrzeba Boga. Odbiór był bardzo pozytywny. Staraliśmy się dzielić naszą radością śpiewem i tańcem, robiliśmy trochę hałasu. Zapraszaliśmy do kościoła na całodzienną adorację i mszę z modlitwą o uzdrowienie. Kościół przeważnie był pełny. Sporo osób już na plaży prosiło księży o błogosławieństwo.
Podchodzili do księży w strojach kąpielowych i prosili, aby ich pobłogosławili?
Właśnie tak. W strojach byli plażowicze, nie księża (śmiech).
Ale wasza grupa nie była oddelegowana tylko na plażę.
Wszyscy ewangelizatorzy byli podzieleni na trzy grupy. Dwie z nich liczące około dwudziestu osób maszerowała wzdłuż wybrzeża. Nasza natomiast, prócz tego, że wychodziła codziennie na plażę w Kołobrzegu, zajmowała się ewangelizacją uczestników festiwalu muzyki techno – Sunrise. Chyba największe obawy budził w nas właśnie festiwal. Byliśmy małą grupą, ale mocno odstającą od innych. Uczestnicy myśleli, że przyszliśmy protestować, żeby impreza się nie odbyła albo w inny sposób zepsuć im zabawę. Tłumaczyliśmy, że nie po to tam jesteśmy, rozmawialiśmy z nimi. Odbyło się naprawdę wiele głębokich rozmów o życiu, wierze, Bogu. Często kończyły się wspólną modlitwą. Byliśmy takimi siewcami. Sialiśmy ziarno, ale nie będziemy mieli możliwości zobaczyć, jak wydaje plon.
A jak cała akcja prezentowała się od strony organizacyjnej?
Jednym z głównych założeń jest to, że jedziemy nad morze bez żadnych ludzkich zabezpieczeń. Nie bierzemy jedzenia, pieniędzy, nie mamy przygotowanych noclegów. Stąd mniej oficjalna nazwa – „akcja żebrak”. W końcu, jak mówi Ewangelia „wart jest robotnik swej strawy”. Im więcej ufności pokładamy w Bogu, tym większe łaski możemy otrzymać my oraz ci, do których idziemy. Jasne, że pojawiały się wątpliwości czy na pewno niczego nie będzie brakować.
Nie brakowało?
Niczego. Był wręcz nadmiar. Karmili nas i gościli ludzie z okolicznych parafii. Często troszczymy się niepotrzebnie o zbyt wiele. Dla nas, ewangelizatorów, to była dobra szkoła zaufania. Choć z jednej strony trudno było się przełamać, z drugiej – już wiemy, że możemy wiele „zrzucić” na Boga, a On się tym zajmie.
***
Ewangelizacja nadmorska odbyła się po raz pierwszy w 2009 roku z inicjatywy ks. Radosława Siwińskiego. Do akcji przyłączyło się wtedy 17 osób. Rok później było ich już 80. Tegoroczna akcja trwała od 15 do 30 lipca. Po raz pierwszy ewangelizatorzy zostali podzieleni na trzy grupy – dwie wędrujące i trzecią oddelegowaną na festiwal techno Sunrise w Kołobrzegu. Jednym z założeń akcji jest brak materialnych zabezpieczeń – pieniędzy, jedzenia, noclegów. Ewangelizatorzy liczą na hojność i otwartość spotkanych ludzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.