Przeprosin w mediach i 130 tys. zł zażądała Alicja Tysiąc od Tomasza Terlikowskiego. Kobieta twierdzi, że publicysta zarzucił jej "moralną obrzydliwość" i porównał do hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna. To próba zamknięcia ust wyrokiem - mówił wcześniej pozwany.
W poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Warszawie miał zacząć się proces o ochronę dóbr osobistych wytoczony przez Tysiąc znanemu katolickiemu publicyście. Pełnomocnik nieobecnego pozwanego mec. Piotr Kwiecień powiedział jednak sądowi, że jego klient nie dostał pozwu; nie był też zawiadomiony o terminie rozprawy - dowiedział się o niej sam ze strony internetowej powódki.
Sąd wyjaśnił, że korespondencja do pozwanego była dwa razy awizowana, a nie została przez niego podjęta pod adresem wskazanym w pozwie przez powódkę.
- Ten adres jest nieaktualny od około 3 lat - powiedział Terlikowski serwisowi gosc.pl.
Sąd doręczył pozew adwokatowi, a sprawę odroczył do 29 października.
Powódka poczuła się dotknięta słowami Terlikowskiego, który w napisanej razem z Joanną Najfeld książce "Agata. Anatomia manipulacji", a także w innych wypowiedziach nt. aborcji, miał - wedle niej - porównywać postępowanie powódki do postępowania Eichmanna. Według pozwu, pozwany miałby przeprosić powódkę na łamach "Rzeczpospolitej" i "Gazety Wyborczej".
- Media informują, że proces został mi wytoczony za książkę „Agata. Anatomia manipulacji” (której obok Joanny Najfeld jestem współautorem), w której rzekomo miałem porównywać Alicję Tysiąc do Eichmanna i określić jej działania jako moralnie obrzydliwe. Z tego ostatniego nie zamierzam się wycofywać, bo uważam, że tego typu gra próbą zabicia własnego dziecka jest „moralnie obrzydliwa”. Ale już z Eichmannem jest pewien problem. Nie jest to bowiem prawda. W książce tej (a przejrzałem ją wczoraj dokładniej) Eichmann występuje jeden, jedyny raz, ale nie w kontekście Alicji Tysiąc, ani nawet nie obok niej. Wspomniany jest on, jako argument przeciwko tezie, że urzędnik ma obowiązek wypełniać nawet złe, niemoralne prawo. Alicja Tysiąc nie jest zresztą bohaterką tej książki, więc nie ma powodów, by w niej wciąż występowała. Opowieści o książce są więc zwyczajnym kłamstwem, którego zapewne w pozwie nie ma, występuje on natomiast w informacji prasowej, która ma być szokująca i przekonująca media o mojej niesłychanej zbrodni”- pisał Terlikowski na portalu fronda.pl.
Co do wspólnego występowania w jego wypowiedzi nazwiska Alicji Tysiąc i Adolfa Eichmanna, to publicysta zauważył, że wypowiedź taka pochodzi sprzed 4 lat, z czasu procesu, jaki Alicja Tysiąc wytoczyła "Gościowi Niedzielnemu". Podkreślił, że nie porównał wówczas Tysiąc do Eichmanna, a jedynie wskazał na słabość pewnego rozumowania, którym posługiwał się adwokat pani Tysiąc. Oto ta wypowiedź: „I zasłanianie tej prostej prawdy słowami o tym, że Alicja Tysiąc nie złamała prawa, a jedynie próbowała egzekwować przysługujące jej prawa - jest absurdalne. Adolf Eichmann też nie łamał hitlerowskich praw, czy to znaczy, że nie można go nazwać mordercą (w tym przypadku już nie niedoszłym, a jak najbardziej doszłym)? Czy od teraz, żeby nie sprawiać przykrości (może już nie jemu samemu) jego dzieciom przestaniemy określać jego działalność jako zbrodniczą? Czy rzeczywiście fakt, że w Polsce istnieje prawo pozwalające na zabijanie dzieci nienarodzonych (trzeba powiedzieć, że w dość ściśle określonych okolicznościach) sprawia, że zabijanie to staje się bardziej moralne, i nie podlega etycznej ocenie?”- stwierdził Terlikowski.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.