Wpadam w pesymizm, gdy ktoś dzwoni do mnie czasami z odległej parafii i prosi o wyjaśnienie, co kaznodzieja miał na myśli.
Jeszcze nie przebrzmiała sztucznie nadmuchiwana sprawa muzułmańskiego oburzenia na ratyzboński wywiad Benedykta XVI, a już mamy kolejny nagłaśniany na cały świat atak na Papieża.
Rewelacją o księdzu-agencie przy procesie beatyfikacyjnym (a właściwie momentem i sposobem jej podania) ks. Zaleski bardzo zaszkodził nie tylko sobie.
Fascynacja złem jest dziś niezwykle zaraźliwą chorobą.
Kościół wielokrotnie przypominał, że polityka nie jest jakimś złym koniecznym, na które jesteśmy skazani.
Jak donoszą agencje, pod koniec IX sesji Międzynarodowej Komisji ds. Dialogu Teologicznego Katolicko-Prawosławnego w łonie delegacji prawosławnej doszło do poważnego sporu wokół spraw jurysdyksyjno-eklezjologicznych.
Dlaczego ks. Jankowski zrobił to, co zrobił, skoro przepraszał i mówił o bólu?
Trzeba uważać, bo w papieskim przemówieniu do reprezentantów państw muzułmańskich jest haczyk.
W ostatnich kilkunastu miesiącach członkowie polskiego episkopatu wielokrotnie jasno dawali do zrozumienia, że mają na głowie ważniejsze kwestie niż udział w doraźnych rozgrywkach politycznych.
Zaprzątając sobie głowę bieżącymi wydarzeniami na scenie politycznej czy kościelnej łatwo przeoczyć to, co z perspektywy czasu może okazać się sprawą znacznie bardziej istotną.