publikacja 23.10.2010 20:00
Mówią, że Chingombe leży na końcu świata. Aby tam dotrzeć trzeba pokonać ponad 200 km przez busz, strome górskie zbocza i rzeki. To tam pracują nasi misjonarze
Blue nuns, czyli służebniczki starowiejskie z Chingombe
kab
Ksiądz Zenon Bonecki z Czyżowic, trafił do Chingombe po rocznym przygotowaniu w warszawskim Centrum Formacji Misyjnej. – Misja to dla mnie ciągłe uczenie się ludzi, wchodzenie w ich kulturę – mówi skromnie. Misyjne kroki stawia z zapałem, pielgrzymując po kamienistych drogach wraz z parafianami. W buszu powstaje sanktuarium maryjne na… ściętym, szerokim na pięć metrów, kopcu termitów.
– Sanktuarium to pomysł ludzi. A pielgrzymki rozpoczął Piotr – mówi Zenek. - W tym roku szli przeprosić Boga za grzechy spowodowane alkoholem. Wyruszyło 7 kobiet, nawet z małymi dziećmi, i 14 mężczyzn. Niektórzy boso. W sześć dni musieliśmy pokonać ponad 200 km, przez góry i busz.
Ks. Marcel Prawica, proboszcz, z diecezji sandomierskiej, w Chingombe siedzi od 1976 roku.
Widzi jak alkohol wyniszcza ludzi, fizycznie i moralnie - Pędzą samogony - kaczasu. A to trucizna. Potem pokładają się w trawie, cierpią rodziny, rozprzestrzenia się AIDS, zapijają się na śmierć. Ale według nich nie ma naturalnych przyczyn śmierci. Bo wierzą w czary. Mówię im: wyznajecie wiarę w Boga Ojca Wszechmogącego, a żyjecie jakbyście wierzyli „w czary wszechmogące”.
Ks. Zenek Bonecki z parafianami pielgrzymuje po górskich drogach kab
Idziemy na cmentarz. Nie ma tu grobów. Tylko blaszane talerze i kubki leżące pośród trawy świadczą, że znajdujemy się na miejscu pochówku. – To znak że zmarły nie będzie już korzystał z pokarmu ziemskiego – tłumaczy Piotr. – Ludzie po pogrzebie nie przychodzą już na cmentarz. Boją się tych miejsc. Próbujemy zmienić tą mentalność, np. przy okazji Dnia Wszystkich Świętych.