publikacja 14.10.2016 21:16
Nie zważając na ryzyko utraty zdrowia i życia, nie zgodziły się na aborcję. Czasami poniosły tego olbrzymie koszty. Ale jak mówią - dziś podjęłyby taką samą decyzję.
Maja, matka półtorarocznych bliźniąt, u której w początkach ciąży zdiagnozowano dużą narośl na nerce, od lekarza usłyszała: „Jutro się pani stawia w szpitalu, usuwamy ciążę, biopsja, operacja”. Aborcji w ogóle nie brała pod uwagę, zaczęli więc z mężem szukać informacji i lekarzy, którzy podjęliby się zoperować ciężarną pacjentkę. Operacja była wielogodzinna i trudna, ale zbawienna. Jak się okazało pod niegroźną naroślą, schował się spory guz nowotworowy, niezwykle paskudny, który najprawdopodobniej zabiłby matkę jeszcze przed porodem. To był ten rodzaj raka, który nie daje objawów. U Mai został wykryty tylko dlatego, że była w ciąży i bardzo źle się czuła. Donosiła ciążę i urodziła zdrową Joasię, a po niej jeszcze czworo dzieci.
Maja jest jedną z 27 bohaterek książki Marty Dzbeńskiej-Karpińskiej pt. „Matki. Mężne czy szalone?”. Bohaterek w pełnym tego słowa znaczeniu. To opowieść o kobietach, które mimo swojej choroby czy niepełnosprawności zaryzykowały i zaszły w ciążę albo przyjęły niespodziewany dar macierzyństwa z pełną otwartością. Bo bardziej od swojego zdrowia ceniły życie noszonych pod sercem dzieci. To historia matek, które będąc w ciąży, niespodziewanie poważnie zachorowały i stanęły przed decyzją o podjęciu leczenia, mogącego zaszkodzić dziecku lub nawet – jak Maja – usłyszały, że powinny dokonać aborcji. W tym dramatycznym wyborze stanęły po stronie zdrowia i życia nienarodzonych dzieci. I swojej decyzji z determinacją musiały czasami bronić: przed lekarzami, znajomymi, rodziną, a nawet własnym mężem.
Elżbieta i Kazimierz zdecydowali się na dziecko, mimo, że ciąża groziła matce utratą wzroku. Cztery i pół roku po porodzie Elżbieta straciła wzrok. Niczego nie żałuje. Cieszy się córką i trzyletniego wnuczka.
Marta Dzbeńska-Karpińska
- Moje rozmówczynie miały w sobie olbrzymi spokój i takie przekonanie, że w trudnej chwili, w krytycznym wyborze, postąpiły tak, jak należy. Nie było w nich walki w sensie decyzyjnym - mówi Marta Dzbeńska- Karpińska. - One po prostu wiedziały, że swojego dziecka nie zabiją. Nie u wszystkich to przekonanie wynikało z moralności chrześcijańskiej, bo niektóre były niewierzące. Przekonanie, że powinno się walczyć o życie drugiego człowieka, było silniejsze od lęku. Koszty tych trudnych ciąż, szczególnie u tych matek, których życie było zagrożone, były przeogromne. Kończyły się dla nich pogorszeniem zdrowia, dla jednej z moich bohaterek wręcz utratą wzroku, prawie wszystkie zmagały się potem z depresją. Ale kiedy dzisiaj z nimi o tym rozmawiam, mówią, że podjęłyby dokładnie taką samą decyzję. Ten ich koszt osobisty teraz wydaje im się marginalny w stosunku do dobra, które wynikło z urodzenia dziecka.